Po takich meczach jak ten Lecha Poznań z Fiorentiną odbywa się w Polsce w kółko ten sam rytuał. Ci wszyscy, którzy Lechowi nie kibicowali albo wręcz go nie lubią, zacierają ręce i stwierdzają: "aha, wreszcie się wyłożyli". To standard, wręcz czynność konwencjonalna. W jakimś stopniu tokowanie kibiców polskich klubów, którzy występy w Europie traktują jako okazję do wbijania szpilek i złośliwości. Fani Lecha wcale nie są pod tym względem lepsi - robią to samo. A że występy polskich klubów w europejskich pucharów obfitują we wpadki i porażki, okazji nie brakuje. Złośliwości nie brakuje i tym razem, a czyniący je dodają przy tym, że pierwszy poważny przeciwnik już sprawił Lechowi kłopot, że wszystko, co wydarzyło się wcześniej, było nieważne. Otóż to zupełna nieprawda. To, na jakich przeciwników trafiał Lech, czy wystawiali oni przeciw niemu najmocniejszy skład, czy nieco słabszy, nie jest jego problemem. Istotne jest to, że Kolejorz dostał szansę w Lidze Konferencji i ją wykorzystał - na zaistnienie w Europie, na dostarczenie swych kibicom emocji, przeżyć i ciekawej historii, ponadto na nabicie punktów do rankingu, co ułatwi mu i polskim klubom życie w przyszłości, jak i podniesienie poziomu swoich graczy. Europa ma bardzo korzystny wpływ na taki rozwój i można powiedzieć, że gracze tacy jak Michał Skóraś przyspieszyli swe postępy właśnie dzięki Europie. Lech Poznań w Europie to nie tylko Fiorentina Nie jest prawdą, że mecz z Fiorentiną unieważnia wszystko, co go poprzedzało. Nie jest prawdą, że stanowi wierne odbicie tego sezonu w Europie. Lech trafił na Fiorentinę na określonym, wysokim poziomie rozgrywek, w określonej formie swojej i rywala, w sytuacji, gdy składy są dość przetrzebione, a rywal wyraźnie lepszy. Gdzieś musiał się znaleźć moment i poziom, do którego Lech nie doskoczy i znalazł się relatywnie późno. Mamy więc do czynienia z sezonem nie tylko udanym, ale i historycznym, który za jakiś czas obrośnie legendą wśród kibiców Lecha. Czas jest tu najlepszym wskaźnikiem, bo daje odpowiednią perspektywę. Odziera wydarzenia z kontekstu emocji, niezbędnych do ich przeżywania i pozwala spojrzeć trzeźwiej. W aktach złośliwości próbujemy zestawić to, co niezestawialne. Grę Lecha w Lidze Konferencji z grą innych polskich klubów we wcześniejszych rozgrywkach pucharowych (Legii, Wisły Kraków). Gorzej, próbujemy zestawić obecne puchary z tymi z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, gdzie aby dojść do ćwierćfinału, wystarczyły trzy, cztery dwumecze. To inne historie, nie do porównania. Lech Poznań spełniał marzenia kibiców Lech Poznań ugasił pragnienie swoich kibiców, by pokazać się w Europie. Wielu z nich pamięta lata 2008-2011, inni o nich słyszeli. Po nich nastąpiła zapaść, pełna nieudolności Lecha, z której teraz się dopiero wygrzebał. I te puchary są dowodem na to, że jakiś nowy etap w jego historii otwiera się albo już otworzył. Przede wszystkim jednak Lech pozwolił swoim kibicom marzyć i marzenia te urzeczywistniać. Dzieje Kolejorza usłane są historiami o sukcesach domniemanych, do których nigdy nie doszło - nie doszło do wyeliminowania karnymi FC Barcelona, z Olympique Marsylia udało się wygrać jeden mecz, z Athletic Bilbao poznaniacy nie obronili zaliczki. Teraz mieli w ręku coś namacalnego, a ćwierćfinał europejskiego pucharu to zdarzenie, w które wielu fanów nie byłoby w stanie uwierzyć jeszcze rok, dwa lata temu. To jest cenne. Od 1:5 z Karabach Agdam do 1:4 z Fiorentiną - między tymi wynikami zawiera się bardzo wiele. A Lech może jeszcze całą opowieść spuentować lepiej niż wysoką porażką z Włochami.