Lech przyjechał do Trnawy z wynikiem niezłym, bo miał zaliczkę jednego gola sprzed tygodnia, ale nie na tyle dobrym, by czuć się pewnym swego. Słowacy też wyciągnęli wnioski z pierwszego starcia, ich trener Michal Gašparík wiedział już, że nie można przez cały czas się tylko bronić, ale przede wszystkim - nie można dawać miejsca Lechowi na skrzydle. To właśnie bokami "Kolejorz" napędzał wtedy swoje akcje, wrzutkami "na nos" popisywał się Joel Pereira. Wtedy Portugalczyk powinien skończyć mecz z trzema, czterema asystami, a zakończył z jedną. Teraz wszystko toczyło się inaczej. Lech zaczął ofensywnie, Spartak się bronił. I zobaczył rywala, który nie ma pomysłu Lech nie był w stanie już tak zdominować rywala, choć początkowo miał dość wyraźną inicjatywę. Tyle że nie kreował szans bramkowych, ustawiony piątką w obronie Spartak mu na to nie pozwalał. A gdy już w 11. minucie w końcu miejsce na dośrodkowanie znalazł Kristoffer Velde, to świetną okazję zmarnował Mikael Ishak. Kapitan poznaniaków daleki jest od formy sprzed roku, ale dostaje kolejne okazje do gry, bo właśnie w ten sposób ma się odbudować. Tylko że cierpi na tym zespół. Po kwadransie gospodarze zobaczyli, że ich rywale coraz częściej snują się po boisku, nie mają za bardzo pomysłu na swoją grę. Przenieśli swoje akcje wyżej, w 27. minucie powinni objąć prowadzenie. Ich akcja w ataku pozycyjnym była niezwykle efektowna, w końcu Erik Daniel wycofał futbolówkę na dwunasty metr, a Marco Djuricin fatalnie przestrzelił. Tyle że 10 minut później zdobywcy Pucharu Słowacji dopięli swego. Po dalekim podaniu piłkę przejął Kelvin Ofori, Elias Andersson stał kilka metrów od niego. Młody skrzydłowy z Ghany świetnie przyjął piłkę, zrobił trzy kroki do środka i idealnie uderzył przy dalszym słupku. Spartak wyrównał więc stan dwumeczu. Dwie zmiany Lecha w obronie nie pomogły. Katastrofa tuż po przewie Lech kiepsko prezentował się w defensywie, ale chyba jeszcze gorzej w ataku. W przerwie trener John van den Brom dokonał dwóch zmian w... formacji obrony, bo Andersson popełniał błąd za błędem w ustawieniu, a Antonio Milić sprawiał wrażenie mocno zmęczonego. Tyle że to nie pomogło - w 50. minucie Ofori znów zgarnął piłkę na linii pola karnego, tym razem po złej interwencji Joela Pereiry. Wstrzelił futbolówkę przed bramkę, tam był Erik Daniel, który został wyblokowany. Tyle że były snajper Zagłębia Lubin ruszył jeszcze raz i tym razem pewnie pokonał Filipa Bednarka. Lech znalazł się nad przepaścią. Kristoffer Velde dał Lechowi nadzieję. Nie na długo - Spartak odpowiedział golem-marzenie Spartak grał ostro, na styku, sędzia Cesar Soto Grado pozwalał na to, ale też do czasu. Zaczął wyciągać żółte kartki, Słowaków zdenerwował już przed przerwą, gdy w kilkanaście sekund napomniał dwóch graczy Spartaka. Lech miał jednak problemy z taką fizyczną postawą rywali, niepotrafił złapać właściwego rytmu. Zdobył jednak kontaktową bramkę, w 63. minucie, po rzucie rożnym i walce rezerwowego Filipa Szymczaka. Ishak wycofał na linię pola karnego, a Velde świetnie uderzył tuż przy dalszym słupku. W tym momencie poznaniacy mieli w swoich nogach dogrywkę, ale też niedługo. Dokładnie - 11 minut. W 74. minucie Spartak odskoczył na 3:1, cudownego gola zdobył obrońca Lukáš Štetina, który najpierw cwanie odepchnął Alana Czerwińskiego, a później przewrotką pokonał Bednarka. Bezradny Lech walczył o dogrywkę. Słowacy wybili mu ją z głowy Lech znów potrzebował gola, by przedłużyć swoje nadzieje na grę w fazie play-off. Szansę miał w 80. minucie Filip Marchwiński, jego "główka" była jednak niecelna. Gospodarze przedłużali każde wznowienie gry, nie spieszyło im się. Hiszpański arbiter doliczył aż osiem minut, a miał dodatkowe powody, bo kibice Spartaka rzucali jakimiś przedmiotami w graczy Lecha. Tyle że poznaniacy byli tak samo bezradni jak w pierwszej połowie - założyli hokejowy zamek przed polem karnym gospodarzy i rozgrywali między sobą piłkę. Strzał był ledwie jeden, niecelny Szymczaka. Gdy na zegarze była już 99. minuta, z bliska uderzył jeszcze Blažič, bramkarz obronił. I w taki sposób Kolejorz pożegnał się z marzeniami o fazie grupowej Ligi Konferencji. Mimo, że miał do niej idealną drogą, chyba najlepszą z możliwych.