Trener Spartaka Trnawa Michal Gašparík grał kiedyś w Poznaniu w barwach Górnika Zabrze, przegrał przy Bułgarskiej 0:2. Przegrywali tu też jego obecni podopieczni, których aż ośmiu występowało w polskiej lidze, ale niekoniecznie w najmocniejszych klubach: Podbeskidziu Bielsko-Biała, Bruk-Bet Termalice Nieciecza, Zagłębiu Lubin, Górniku czy Piaście Gliwice. Często więc ich drużyny przyjeżdżały na ten stadion, okopywały się przed polem karnym, czekały na kontry i łut szczęścia. Gašparík uznał, że ta sprawdzona taktyka może przynieść w Poznaniu rezultat, dający szansę wywalczenia awansu w rewanżu. Warunkiem była dyscyplina taktyczna jego drużyny. Słowacy okopali się na swojej połowie, Lech szukał w tej taktyce dziur. I je odnajdywał Lech Poznań robi wszystko, aby znów znaleźć się w fazie grupowej Ligi Konferencji - przynoszącej miliony złotych zarobku, ale i bezcenne w przyszłości punkty rankingowe. Trener John van den Brom może i kombinował do tej pory ze składem, ale teraz w pucharach już tego robić nie zamierzał. Wystawił wszystkich swoich najmocniejszych graczy, zespół z Mikaelem Ishakiem, Dino Hoticiem czy Joelem Pereirą miał dać solidną zaliczkę przed wyprawą na Słowację. Tyle że Lech zderzył się ze ścianą defensywną Spartaka, który robił wszystko, by nie stracić gola. Stworzenie okazji przez niego spadło na drugi plan. Słowacy ustawili czteroosobową zaporę na linii pola karnego, później drugą, też czteroosobową. Niemal wszyscy zawodnicy Spartaka, może z wyjątkiem Marco Djuricina, mieli biegać za lechitami i utrudniać im rozgrywanie piłki. Lech szukał dziury w tej taktyce rywala, próbował zagrywać prostopadłe piłki, popłoch siały dośrodkowania Joela Pereiry. Tyle że koledzy Portugalczyka z nich nie korzystali w odpowiedni sposób, choć świetne sytuacje mieli. Trudno zrozumieć, jakim cudem Ishak nie trafił w piłkę w 13. minucie, stojąc kilka metrów przed bramką. Podobnie cztery minuty później z bliska główkował Kristoffer Velde, po wrzutce Hoticia, ale jego strzał zatrzymał paradą Dominik Takáč. Podobnie jak uderzenie z dystansu Eliasa Anderssona. Lech okazje miał, ale nie był skuteczny. Kapitalne dośrodkowania Joela Pereiry. Tylko koledzy nie dawali mu asyst Można było jednak zakładać, że z upływem czasu goście zaczną opadać z sił - intensywne bieganie za piłką powoduje jednak, że założenia taktyczne też trudniej realizować. Pereira dalej rządził i dzielił - dośrodkowywał ze swojego skrzydła, że środka, czasem zbiegał nawet na przeciwną stronę boiska. Ale co z tego, skoro Ishak znów nie potrafił pokonać bramkarza rywali, podobnie jak po rzucie rożnym Miha Blažič. Spartak odpowiedział zaledwie jednym uderzeniem, z 30 metrów, po którym Filip Bednarek też musiał zachować dużą czujność. Wynik 0:0 po pierwszej połowie na pewno nie oddawał tego, co działo się przy Bułgarskiej. Szybkie trafienie Lecha, a później kolejne. Taktyka Słowaków legła w gruzach Było jasne, że im dłużej Spartak będzie się tak skutecznie bronił, im dłużej będzie 0:0, tym lechici mogą stawać się bardziej nerwowi. Tyle że nerwów nie było po przerwie, poznaniacy szybko załatwili sprawę. Już w 29. sekundzie drugiej połowy po dośrodkowaniu - a jakże! - Pereiry Filip Marchwiński z bliska pokonał w końcu Takáča. "Kolejorz" mógł już grać spokojniej, ale... nie zamierzał. Spartak w ogóle nie zmienił swojej gry, wynik 0:1 był dla niego tak samo dobry jak 0:0. Tak wynikało przynajmniej z postawy Słowaków, którzy nadal się tylko bronili. Bednarek w bramce Lecha mógł się solidnie wynudzić, nie miał nic do roboty. A Lech atakował, szukał znów kolejnej dziury, aż w 63. minucie w końcu ją znalazł. Velde i Marchwiński kapitalnie rozegrali piłkę kilkanaście metrów od bramki Spartaka - Norweg znalazł się sam przed bramkarzem i okazję wykorzystał. "Kolejorz" miał więc już pełen komfort, a ewentualny trzeci gol praktycznie rozstrzygnąłby sprawę awansu. Lech się jakoś specjalnie mocno do trafienia rywala po raz trzeci nie garnął. Był nawet moment, że oddał Spartakowi inicjatywę, ale tylko na moment. Był celny strzał Ishaka, obroniony przez bramkarza, podobnie jak i uderzenie z dystansu Antonio Milicia. Zaskakująca końcówka w Poznaniu. Słowacy grali słabo, a i tak nawiązali kontakt Słowacy nie wierzyli, że są w stanie coś zrobić, ich bramkarz przedłużał każde wznowienie gry. I trudno uwierzyć, jakim sposobem Lech mógł stracić gola w samej końcówce, mając wszystko pod swoją kontrolą. Niczym Raków dwa dni temu. A stracił - w 86. minucie, gdy po dośrodkowaniu z wolnego Romana Procházki Ishak nie trafił dobrze w piłkę, a Lukáš Štetina z prezentu skorzystał. Zresztą już na początku doliczonego czasu ten sam gracz był bliski wyrównania, Bednarek nie dał się zaskoczyć. Skończyło się więc tylko na 2:1. Lech zaliczkę ma, ale niewielką. Za tydzień o awans będzie znów musiał walczyć. Jeśli zaś przejdzie Spartaka, czekać go będzie zapewne kolejna wyprawa na Słowację. Tym razem na starcie z Dnipro-1, który swoje spotkania gra w Koszycach, a dziś w Pradze przegrał ze Slavią aż 0:3.