Historycznym meczem Lecha cały Poznań żył od dłuższego czasu. "Kolejorz" po raz pierwszy znalazł się w ćwierćfinale europejskich rozgrywek, a rywala na tym etapie los wyznaczył mu już bardzo atrakcyjnego. Fiorentina ma za sobą świetną serię w pucharach i Serie A, to drużyna na fali wznoszącej, niesamowicie groźna w ataku i mająca słabsze punkty w defensywie. Tyle że z Lechem było dziś bardzo podobnie, aczkolwiek zdecydowanie więcej atutów mieli goście z pięknej Florencji. Szybki cios Fiorentiny. Ponad 40 tysięcy kibiców tego się nie spodziewało Lech od pierwszych sekund tego meczu mógł liczyć na żywiołowy doping swoich kibiców, których znów ponad 40 tysięcy zjawiło się na stadionie przy Bułgarskiej. Nie ucichli nawet wtedy, gdy w 4. minucie goście przerwali wspaniałą serię Filipa Bednarka - blisko 500 minut bez straconego gola w pucharach. A zaczęło się od świetnej akcji Nicolása Gonzáleza, który wykorzystał bierność Pedro Rebocho, uciekł do środka i kropnął zza pola karnego lewą nogą. Piłka dokręcała się do bramki, ale trafiła w słupek. Niby dla Lecha szczęśliwie, ale jednak pechowo. Bo później uderzyła w plecy Filipa Bednarka, a bramkarz nie zorientował się od razu, gdzie jest futbolówka. I przy dobitce z ostrego kąta Arthura Cabrala niewiele już mógł zrobić. Włosi szybko objęli więc prowadzenie, ale nie wpłynęło to na jakość widowiska w pierwszej połowie. Gracze z Florencji nie zamierzali bowiem bronić tego wyniku - atakowali, ale to samo czynił też Lech. Czytaj: Piłkarze Lecha wsparli Bartosza Salamona Dlaczego Ishak nie strzelał? Kapitan Lecha mógł szybko odpowiedzieć! W ofensywie Lech mógł się momentami podobać, zwłaszcza wtedy, gdy grał szybkie akcje, bez zbędnego ich wstrzymywania. Jak w 11. minucie, gdy Joel Pereira rozegrał piłkę z Filipem Marchwińskim, ten świetnie zagrał na wolne pole do Mikaela Ishaka, a Szwed - zupełnie niepotrzebnie - upadł w momencie, gdy poczuł, że Nikola Milenković kładzie ręce na jego ramionach. Szkoda, bo kapitan mistrza Polski wygrał pozycję, mógł próbować oddać strzał w sytuacji sam na sam, a sędzia Irfan Peljto od razu pokazał, że o jedenastce nie może być mowy. Po chwili Ishak znów się nie popisał - dostał znakomite podanie od Michała Skórasia, ale za długo zwlekał ze strzałem i w końcu został zablokowany. Lech z tej akcji powinien wyciągnąć coś więcej niż tylko rzut rożny. Kibice się bawili w "Poznań", lechici wyprowadzili zaskakujące uderzenie. Szał na stadionie W 20. minucie stadion Lecha oszalał jednak z radości, choć najpierw mógł zostać uciszony. Kibice mistrza Polski szykowali się właśnie do efektownej akcji "Do the Poznan", gdy Josip Brekalo dopadł do piłki po zablokowanym strzale Gonzáleza i przymierzył w słupek. Po raz kolejny gracze z Florencji dotknęli piłki wówczas, gdy... musieli wyjąć ją z siatki. Lech bowiem skontrował, Ishak świetnie zgrał piłkę głową do tyłu po dośrodkowaniu Joela Pereiry, a Kristoffer Velde potężnym uderzeniem wyrównał na 1-1. Wtedy wydawało się, że Lech z Fiorentiną będzie toczyć wyrównany bój, a kwestia awansu rozstrzygnie się dopiero za tydzień we Florencji. Niepokojące było jednak to, że goście bardzo łatwo mijali drugą linię Lecha. A później co parę minut kotłowało się w polu karnym Lecha, bo jednak brak Bartosza Salamona, zawieszonego w czwartek przez UEFA, był bardzo widoczny. Duet Lubomir Satka - Antonio Milić nie grał pewnie, ale prawdziwym problemem była dyspozycja lewego obrońcy Rebocho. Zawalił przy pierwszym golu, zawalił przy drugim, gdy w 42. minucie González łatwo przeskoczył go w polu karnym po dośrodkowaniu Cristiano Biraghiego. A w doliczonym czasie sprawę mógł załatwić definitywnie Cabral, bo dostał kapitalną piłkę od gwiazdy mundialu Sofyana Amrabata, tyle że z czterech metrów spudłował. Fiorentina zaprowadziła na boisku włoski porządek, Lech był bezradny. Dwa gole i koniec marzeń Lech miał więc prawo wierzyć w odwrócenie losów tego spotkania, wynik 1-2 nie przesądzał jeszcze sprawy. W 54. minucie Filipowi Marchwińskiemu zabrakło dostawienia nogi po ładnej akcji Skórasia z Ishakiem i na tym marzenia lechitów właściwie się skończyły. Goście zaczęli bowiem punktować poznaniaków, wykorzystywali niemal każdy błąd. W 58. minucie Rebocho zdołał jeszcze zablokować strzał Jonatahana Ikoné, ale dobitka z 16 metrów Giacomo Bonaventury była już skuteczna. Szczególnie bolesny był jednak czwarty gol "Violi", ledwie po pięciu minutach. Ikoné biegł bowiem z piłką od połowy boiska - minął łatwo Jespera Karlströma, a później nikt do niego nie doskoczył. Francuz oddał więc strzał po ziemi, w slangu piłkarskim nazywa się to "szczurem" - Bednarek nie sięgnął futbolówki. Było więc 1-4, ale czy to mogło dziwić? Przecież cztery poprzednie mecze wyjazdowe w Lidze Konferencji podopieczni Vincenzo Italiano wygrywali różnicą co najmniej trzech bramek. Lech starał się do końca meczu coś jeszcze zdziałać, kibice wspierali go głośnym dopingiem do samego końca. Trener van den Brom uznał jednak, że wiele już zrobić się nie da i na kwadrans przed końcem zdjął z boiska swoje gwiazdy: Skórasia i Ishaka. Już za trzy dni klasyk z Legią Warszawa, a Lech wciąż musi walczyć o to, by w Lidze Konferencji grać także w kolejnym sezonie. Obecny zaś zakończy dwudziestym występem w pucharach za tydzień, we Florencji - w czwartek 20 kwietnia.