Lech Poznań zagra dziś na Słowacji - w Trnawie będzie bronił jednobramkowej zaliczki z pierwszego starcia ze Spartakiem. Tydzień temu Kolejorz pokonał bowiem przy Bułgarskiej tego rywala 2:1, choć miał ogromną przewagę i po trafieniach Filipa Marchwińskiego oraz Kristoffera Velde prowadził 2:0. W samej końcówce popełnił jednak błąd i po stałym fragmencie rywale, za sprawą Lukáša Štetiny, zdobyli bramkę dającą im spore nadzieje na awans. Lech Poznań chce powtórzyć wyczyn Rakowa. Choć wcale nie musi Spartak bowiem w pucharach gra znacznie lepiej na swoim stadionie niż na wyjazdach, od 2019 roku wygrać tu zdołał jedynie... Raków Częstochowa. I właśnie w tym Słowacy upatrują większych dla siebie szans, choć i tak muszą odrobić jedną bramkę straty. Lech zaś przegrywać nie lubi - ostatni taki mecz o stawkę miał miejsce w kwietniu z Górnikiem Zabrze, później poznaniacy zaledwie raz zremisowali w dziesięciu starciach. No i Lech potrafi przejąć inicjatywę, nie pozwalając na zbyt wiele rywalowi, co pokazał choćby przez większą część spotkania tydzień temu. - Świetnie radziliśmy sobie z piłką, byliśmy dobrze zorganizowani. Szkoda tylko tej bramki na końcu, nie była potrzebna - mówił już w Trnawie trener Lecha John van den Brom, który zdaje sobie sprawę z tego, że rywal musi pokazać coś więcej niż tylko zagęszczona obrona. - Widzieliśmy już wcześniej, w innych ich spotkaniach, że potrafią grać inaczej. Taką podjęli decyzję, ich sprawa. My jednak jesteśmy gotowi na każdy ich wariant, mamy odpowiedź i zarazem doświadczenie z Ekstraklasy. Tu też wiele zespołów wybiera w meczach z nami podobną taktykę - uważa Holender. W kadrze Lecha na to spotkanie nie ma tylko kontuzjowanego obrońcy Barry'ego Douglasa, wciąż rehabilituje się po kontuzji Ali Gholizadeh, zaś Bartosz Salamon pozostaje zawieszony. Do kadry meczowej wrócił za to Filip Dagerstal. Jaką formę zaprezentuje arbiter z Hiszpanii? Jeśli tę z niedzieli z La Liga, może być niebezpiecznie O ile dyspozycja Słowaków nie powinna być dla Lecha zaskoczeniem, to już pewną niewiadomą jest osoba... sędziego Césara Soto Grado. 43-letni Hiszpan prowadził w niedzielę starcie w La Liga między Getafe i Barceloną - pozwolił na kopanie po nogach, reagował kartkami w złych momentach. Kompletnie nie panował nad zachowaniem piłkarzy, choć pokazał trzy czerwone kartki i masę żółtych. A że lubi karać, to powszechnie wiadomo. W ostatnich miesiącach w La Liga mniej więcej w co drugim/trzecim meczu pokazuje czerwone kartki. W UEFA jest dość daleko w rankingu, prowadzi więc tylko mniej istotne spotkania. W tej edycji w meczu łotewskiej Valmiery z Olimpiją Ljubljana pokazał ledwie jedną żółtą kartkę, ale gdy rok temu był sędzią meczu w Salonikach między PAOK i Lewskim Sofia, wyrzucił z boiska dwóch piłkarzy, kolejnych ośmiu napominał żółtymi kartonikami. John van den Brom był mocno zaskoczony, że to akurat Hiszpan będzie prowadził ich spotkanie w Trnawie. Ale czy pozwoli na tak ostrą grę, jaką w niedzielę pokazali całemu światu piłkarze z przedmieść Madrytu? - Nie, nie obawiam się tego, bo my nie gramy jak Getafe i Spartak nie gra jak Getafe. Ten arbiter ma licencję UEFA, trzeba zaufać. A niedzielny mecz widziałem, bo kocham Barcelonę. A to nie był łatwy mecz do oglądania - powiedział trener Lecha, wyraźnie sygnalizując, co myśli o takiej pracy. Początek spotkanie Spartaka Trnawa z Lechem Poznań - o godz. 20.