Pierwszy pozytywny sygnał wysłała nam Legia Warszawa. Mistrzowie Polski chyba dość niespodziewanie ze sporą lekkością - i po dwóch wygranych - wyeliminowali najlepszy norweski klub poprzedniego sezonu, Bodø/Glimt. Co prawda w kolejnej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów więcej stresu przysporzyła im teoretycznie słabsza Flora Tallin, ale i tym razem - dzięki trafieniom Rafaela Lopesa oraz odrobinie szczęścia - udało się im awansować. Cztery mecze i cztery zwycięstwa Cztery mecze i cztery zwycięstwa; osiem strzelonych bramek i trzy stracone. W przypadku polskiego klubu tylko ktoś żyjący odległą przeszłością może tego nie docenić. A i przed dwumeczem z Dinamem Zagrzeb szanse Legii nie są marne, bo takie spotkania - gdy przed bramką trzeba ustawić autobus i czekać na kontrę - Czesław Michniewicz lubi, co udowodnił wielokrotnie, choćby w 2018 roku, w barażach o awans na Euro U-21 z silniejszą Portugalią. Legia co prawda ma trochę pod górkę: przygotowania z zespołem opuścili grający na mistrzostwach Europy Josip Juranović i Tomáš Pekhart, odpowiednich umiejętności nie pokazali wciąż pozyskani latem Joel Abu Hanna, Mattias Johansson czy Lindsay Rose, a poważnej kontuzji kolana nabawił się Bartosz Kapustka. Ale z drugiej strony warszawiacy mają już w kieszeni awans do fazy grupowej nowopowstałej Ligi Konferencji. I chociaż nie jest to szczyt ich marzeń (o czym w pomeczowym wywiadzie powiedział Artur Jędrzejczyk, stwierdzając, że "chce grać w grupie, ale nie tej"), to piłkarze Legii mogą odetchnąć, bo w końcu coś im się w europejskich pucharach udało. A to być może pomoże w kolejnej rundzie. Raków z awansem, czyli nerwowo, a spokojnie Duże oczekiwania mieliśmy wobec Rakowa Częstochowa. W pierwszym meczu eliminacji Ligi Konferencji podopieczni Marka Papszuna co prawda zgarnęli tylko bezbramkowy remis, długo męcząc się na nierównym boisku w litewskim Mariampolu. W meczu z Suduvą widać było jednak, że Polacy kontrolują przebieg gry i są zespołem o dużo wyższych umiejętnościach. W rewanżu miała więc być rozsądna gra i łatwe zwycięstwo. Ale problemy Rakowowi sprawił... sam Raków. A konkretnie: jego nijaka postawa w ofensywie. Na szczęście w bramce Polacy mieli znakomicie dysponowanego Vladana Kovačevicia, który obronił dwa karne i dał Rakowowi historyczny awans po wygranym 4-3 konkursie jedenastek. Ligową formę Rakowa chwalił w nowym programie Interii "Studio Ekstraklasa" Kazimierz Węgrzyn, który w zespole z Częstochowy dostrzegł potencjał na sprawienie niespodzianki. Tą byłoby na pewno wyeliminowanie w 3. rundzie eliminacji Rubina Kazań (w składzie z byłym piłkarzem Lecha Poznań, Darkiem Jevticiem). Rosyjski klub będzie zdecydowanym faworytem - finansowo i kadrowo wyprzedza Raków o kilka długości. Jeśli w kolejnej rundzie piłkarze Papszuna chcą więc nawiązać choćby walkę, muszą zagrać o niebo lepiej niż z Suduvą. Z drugiej strony dla zdobywców Pucharu Polski to świetna okazja, aby potwierdzić, że ich umiejętności wystarczają nie tylko na Ekstraklasę, ale także na puchary. Strzelanina we Wrocławiu W dwóch pierwszych rundach eliminacyjnych Ligi Konferencji bardzo ofensywnie zaprezentował się Śląsk Wrocław. Pod wodzą mającego doświadczenie z fazy grupowej Ligi Mistrzów Jacka Magiery wrocławianie najpierw pokonali estoński Paide Linnameeskond, a następnie wyeliminowali Ararat Erewań. Wrażenie zrobiło szczególnie zwycięstwo i cztery bramki strzelone w stolicy Armenii, co wcale nie jest łatwym zadaniem. Docenić należy także to, że piłkarze Magiery w rewanżu sprostali roli faworyta i - chociaż popełnili kilka błędów - potrafili "wyciągnąć" wynik z 1-2 na 3-2. I chociaż mecz rewanżowy zakończył się remisem 3-3, to i tak należy podkreślić, iż Śląsk w tegorocznych pucharach cały czas jest niepokonany. Dzięki pokonaniu Ormian wrocławianie w kolejnej rundzie zmierzą się z izraelskim Hapoelem Beer Szewa. I chociaż następny przeciwnik Śląska bez dwóch zdań jest na znacznie wyższym poziomie niż Paide czy Ararat, to trzeba wierzyć, że Magiera i tym razem znajdzie klucz do zwycięstwa. Choćby za cenę nerwów, jakie towarzyszyły nam w czwartek. Pogoń goniła, ale bez skutku Pierwszym polskim klubem, który odpadł z eliminacji europejskich pucharów w tym sezonie, jest Pogoń Szczecin. Piłkarzy Kosty Runjaicia na pewno szkoda, chociaż przed rywalizacją z Osijekiem to Chorwaci byli faworytami. Klub zatrudniający kosztującego rocznie milion euro Nenada Bjelicę i mogący pozwolić sobie na transfery przekraczające 2 mln euro (jak ten pozyskanego z Alavés Ramóna Miéreza) gra w innej lidze. Ale mimo to Pogoń wstydu nie przyniosła - wręcz przeciwnie. Przy odrobinie szczęścia mogła wygrać już pierwszy mecz, a wtedy na rewanż Polacy pojechaliby z całkiem innym nastawieniem. Mimo to w drugim spotkaniu do ostatniej minuty Chorwaci musieli drżeć o awans, bo "Portowcy" nie zatrzymywali się w atakach. Zabrakło im jednak najważniejszego - bramki. Tę zdobyli za to piłkarze Osijeku i to oni - po zwycięstwie 1:0 0 awansowali do kolejnej rundy. Ale Pogoń choć odpadła, to przynajmniej z podniesioną głową. Sebastian Staszewski, Interia