Im bliżej było tego spotkania, tym częściej w Białymstoku odmieniano przez wszystkie przypadki słowo "wiara". Nie działało to jednak na nikogo budująco. Stanowiło za to najlepszy dowód narastającego respektu wobec rywala, który już z racji samego szyldu wydawał się gigantem. Na Podlasiu zameldował się Ajax Amsterdam, który niejednokrotnie rzucał na kolana całą klubową Europę. Świadomość renomy rywala - nie szkodzi, że minionej - wystarczyła, by sparaliżować zespół, który ledwie trzy miesiące wcześniej sięgnął po pierwsze w historii klubu mistrzostwo kraju. Rywal grał w dziesiątkę, Legia biła głową w mur. A potem nadeszło przełamanie Ale zaczęło się tak, jak tylko można było sobie wymarzyć. Stadion oszalał już w piątej minucie. Po nieco chaotycznej akcji na bramkę Ajaksu uderzał Miki Villar, Remko Pasveer odbił piłkę przed siebie, ale głową dobijał skutecznie Adrian Dieguez i było 1:0! Ajax przyjął cios i rozpoczął egzekucję. "Jaga" rozbita, został strach przed rewanżem Euforia nie trwała jednak długo. Po kolejnych pięciu minutach mieliśmy już remis. Na granicy spalonego idealnie wyszedł do podania Chuba Akpom i po chwili przytomnym strzałem z okolic narożnika pola bramkowego umieścił piłkę w siatce. Nie minęło pół godziny z pozoru wyrównanej gry, a goście wyszli na prowadzenie. Wydawało się, że futbolówka znajdzie się na aucie bramkowym, ale w ostatniej chwili Devyne Rensch zdołał ją zacentrować. Z najbliższej odległości uderzył głową Mika Godts i zrobiło się 1:2. Wynik do przerwy nie uległ zmianie. Tyle że był to jedynie efekt nieskuteczności ekipy z Amsterdamu. Jagiellonia popełniała mnóstwo błędów w defensywie i już w pierwszej połowie mogło dojść do małej katastrofy. W drugiej odsłonie białostoczanie bronili się szczęśliwie tylko kwadrans. Zaraz potem po niefortunnej interwencji Sławomira Abramowicza do piłki dopadł Akpom i po raz drugi wpisał się na listę strzelców. Ale jak się miało okazać - nie ostatni. W 68. minucie arbiter podyktował dla gości rzut karny po faulu Diegueza. W rolę niezawodnego egzekutora wcielił się właśnie Akpom. Przedłożył precyzję nad siłę i zrobiło się 1:4. W tym momencie drużyna z Eredivisie wyraźnie się rozluźniła. Efektem tego była zmarnowana "jedenastka", do której podszedł Godts. Tym razem Abramowicz nie pozwolił się zaskoczyć. Zaliczka Ajaksu przed rewanżem i tak jest jednak więcej niż satysfakcjonująca. Wszystko wskazuje na to, że wizyta w Amsterdamie będzie dla mistrzów Polski jedynie przykrą koniecznością. A celem - uniknięcie blamażu. Na pocieszenie pozostanie start w grupowej fazie Ligi Konferencji.