Nasze eksportowe ekipy nie wykorzystały szans, jakie zdarzają się raz na kilkanaście lat - dojścia do co najmniej 1/8 finału Ligi Europejskiej. Wisła i Legia trafiły na przeciwników, którzy mają większe budżety i na co dzień są silniejsi, ale w aktualnej formie, wobec obecnych kłopotów kadrowych i innych (Standard przegrał ostatnio w lidze 2-4 z ze słabeuszem - SV Zulte-Waregem, klub poruszyła informacja o śmierci fizjologa Guya Namuroisa) byli jak najbardziej do wyeliminowania. - Sporting nie wyglądał za dobrze i był do ogrania - trafił w sedno Maciej Rybus, który pożegnał się właśnie z warszawską "jedenastką". Wisła i Legia najbardziej zawiodły w pierwszych meczach, których jeśli nie mogły wygrać, to miały obowiązek przynajmniej zakończyć bez straty gola. Czyste konto bramkowe to podstawa w perspektywie rewanżu na obcym boisku, wymuszające na rywalu odkrycie się, a w konsekwencji grę z kontry. Tymczasem po remisach: 1-1 Wisły i 2-2 Legii to nasze zespoły musiały atakować na obcym terenie. Lepiej to szło warszawianom z żywiołowym ciągle Danijelem Ljuboją, choć brakowało w ich szeregach Miroslava Radovicia. Wisła mnie rozczarowała. Obserwując niektórych jej piłkarzy odniosłem wrażenie, jakby przyszli do pracy odbębnić te półtorej godziny z małym okładem, a nie walczyli w meczu ostatniej szansy. Brakowało poświęcenia, agresywności (niektórzy wyzwolili ją z siebie dopiero po ostatnim gwizdku, zupełnie niepotrzebnie). Co wyniknęło z dryblingów Ivicy Ilieva, "klepek" Łukasza Garguły? Ile pojedynków z rywalami wygrał Cwetan Genkow? Nawet Maor Melikson był znacznie mniej widoczny niż w pierwszym meczu. Pewnie dlatego, że podwajano go, ale i z dwójką rywali na plecach tylko on potrafił wypracować stuprocentową okazję strzelecką, której nie wykorzystał Andraż Kirm. Na ogół była to gra na alibi, by trener miał podstawy, by powiedzieć na konferencji: "Byliśmy lepsi", a kibice mieli poczucie: "Przynajmniej wstydu nie przynieśli". Otwarte pozostaje pytanie: "Dlaczego ataki Wisły nabrały składu i ładu dopiero wtedy, gdy z boiska wyleciał Nunez"? Fakt, że im bliżej końca, tym bardziej się ryzykuje, nie wyczerpuje problematyki. Wisła walczyła do końcowego gwizdka, podobnie jak w przegranej w sierpniu batalii o Ligę Mistrzów z APOEL-em Nikozja. Różnica jest taka, że Cypryjczycy byli zespołem lepszym technicznie, bardziej poukładanym i ich wyeliminowanie należałoby uznać za niespodziankę. Tymczasem poza niezłą postawą Reginala Goreux, Standard niczym nie zachwycił. Był przeciętniakiem, który potrafi twardo i konsekwentnie, ale bez fajerwerków technicznych zmierzać do celu. Na Wisłę to wystarczyło. I nie tylko dlatego, że w obu meczach dwie gafy zdarzyły się Gervasio Nunezowi. Przed dwumeczem ze Standardem Obawialiśmy się o defensywę "Białej Gwiazdy". Tymczasem jej piątą Achillesową była ofensywa, która w dwumeczu bramkę zdobyła tylko raz - uczynił to brzuchem Cwetan Genkow. W Liege mistrzowie Polski nie zdołali oddać ani jednego celnego strzału. Maciej Skorża ma w Legii inny problem. Wyścig o mistrzostwo Polski trwa, a on właśnie stracił trzy ważne ogniwa (Borysiuk, Rybus, Komorowski). Doszło mu wprawdzie dwóch nowych, markowych piłkarzy - Nacho Novo i Ismael Blanco, ale wkomponowanie ich do zespołu w krótkim czasie to karkołomne zadanie niczym operacja na żywym organizmie. Przyjście Novo i Blanco było z pewnością uzależnione od powodzenia negocjacji transferowych w sprawie sprzedaży Rybusa i Komorowskiego, ale czy faktycznie żaden z tych nowych zawodników nie mógł wziąć udziału w jednym choćby obozie przygotowawczym? Wisła i Legia utyskiwały na termin zaplanowanego na 12 lutego meczu o Superpuchar. Podnosiły argumenty, że za zimno, że murawa rozłożona za późno, a stadion nie przetestowany. Kto wie jednak, czy gdyby doszło do tego spotkania, to trenerzy nie dostaliby dalece bardziej wartościowego materiału do analiz przed bojami w Lidze Europejskiej, niż ten, który dały im utajnione sparingowe potyczki z ŁKS-em (Legia), czy Sandecją (Wisła). Decyzja polityczna, a nie merytoryczna spowodowała, że Stadion Narodowy nie stanął dla Wisły i Legii otworem. Dziwnym trafem na spotkanie Polska - Portugalia policji udało się zainstalować tymczasowe systemy komunikacyjne i wszystko jest OK, można grać. Ja mam jednak poczucie, że ten odwołany Superpuchar, czyli mecz o stawkę godnych siebie przeciwników, obu im odbił się w minioną środę czkawką. Zapraszamy na bloga "W światło bramki"