Ekipa z Poznania nie przestraszyła się grającego na własnym podwórku rywala i od początku chciała grać po swojemu. Nie był to może słynny "Żurawball" w pełnym wydaniu, jaki podziwialiśmy w starciu z Apollonem Limassol, w którym "Kolejorz" triumfował 5-0, lecz i w meczu z Belgami Lech był zainteresowany przede wszystkim grą w piłkę, nie głęboką defensywą. Akcje Lecha wyglądały bardzo składnie, nie brakowało w nich podań bez przyjęcia, a nawet prób zagrania piętą. Podopieczni trenera Dariusza Żurawia jednak, choć przeprowadzili kilka obiecujących ataków, nieźle radzili sobie tylko do pola karnego Charleroi. W samej "szesnastce" nie udało im się stworzyć zagrożenia.Sztuki tej próbował Dani Ramirez, który w 31. minucie upadł po starciu z rywalem. Zamiast rzutu karnego zarobił jednak tylko żółtą kartkę. Kilka minut później zdecydował się więc na zmianę strategii. Zamiast szukać kolejnej akcji kombinacyjnej - kropnął z dystansu. Piłka być może padła by łupem golkipera, lecz w drodze do bramki odbiła się jeszcze od pleców jednego z obrońców, po czym zatrzepotała w siatce. Była 33. minuta. Dziewięć minut później w ślady starszego kolegi postanowił pójść Puchacz, który popisał się podobną skutecznością, nie potrzebując przy tym pomocy rywala. Jego uderzenie dało Lechowi dwubramkowe prowadzenie.