Rewanżowe starcie o finał Ligi Europy cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Norweskich kibiców nie zniechęciła dwubramkowa porażka swoich ulubieńców w Londynie i tłumy z nich ustawiły się w wirtualnej kolejce. Polska Agencja Prasowa jeszcze w czwartkowy ranek podawała, że według skandynawskich dziennikarzy chętnych na 480 miejsc (tylko tyle wejściówek zostało w otwartej sprzedaży - dop.red.) było aż 50 000 fanów. Ponadto mnóstwo ciekawych rzeczy działo się na rynku wtórnym. "Zaoferowałem pięć kilogramów suszonego dorsza o wartości rynkowej 200 euro i prawie natychmiast otrzymałem odpowiedź i upragniony bilet" - przyznał Torbjoern Eide w telewizji NRK. Niektórzy oferowali również mięso renifera. "Takie transakcje są legalne, ponieważ obie strony ustalają wartość swoich produktów na wymianę, natomiast odsprzedaż biletu z zyskiem podchodzi pod paragraf czarnego rynku i jest zakazana, więc jak widać Norwegowie wykazują się dużą kreatywnością" - tłumaczyła prawniczka praw konsumenta Nora Wenneberg Gloersen. O godzinie 21:00 przemówiła już jednak tylko piłka nożna. W Norwegii wiało nudą. Spokojne pierwsze 45 minut półfinału Ligi Europy Od samego początku, mimo dwubramkowej zaliczki z pierwszego meczu, do ataku ruszyli piłkarze Tottenhamu. W 4. minucie w polu karnym świetnie piłkę opanował Richarlison, ale jego strzał zdołał zablokować Brede Moe. W kolejnym fragmencie nieco bardziej do głosu doszli gospodarze, aczkolwiek niewiele z tego wynikało. Tuż po upływie kwadransa gry "Koguty" stworzyły poważne zagrożenie pod bramką Bodo/Glimt, lecz po dośrodkowaniu Destiny Udogiego nikt z jego kolegów nie nabiegł na piłkę. Tottenham dużo próbował grać dośrodkowaniami, jednak pozostawał nieskuteczny. W 34. minucie groźnie na bramkę gości z rzutu wolnego uderzał Patrick Berg, ale Guglielmo Vicario popisał się jeszcze lepszą interwencją, przenosząc piłkę nad poprzeczką. To było tyle jeśli chodzi o najważniejsze wydarzenia z pierwszej połowy. Obie ekipy zeszły do szatni przy bezbramkowym remisie, z którego bardziej zadowoleni byli piłkarze z Londynu. Tottenham przebudził się po przerwie. Dwa gole na wagę zwycięstwa w Skandynawii Druga część spotkania zaczęła się dosyć spokojnie. Dopiero w 52. minucie wydarzyło się coś konkretniejszego. Wówczas gospodarze byli blisko zdobycia gola po sporym zamieszaniu w polu karnym. Przełamanie nadeszło jednak w 64. minucie. Tottenham miał rzut rożny. Piłkę z lewego narożnika dośrodkowywał Mathys Tel, potem głową zgrał ją Cristian Romero, a Solanke na wślizgu wpakował ją do bramki i otworzył wynik. Raptem pięć minut później było już 2:0. Będący na prawym skrzydle Pedro Porro chciał dośrodkować piłkę w pole karne, ale wyszedł mu... "centrostrzał" rodem z polskiej Ekstraklasy. Tym trafieniem Hiszpan ustalił rezultat potyczki. Tottenham pokonał na wyjeździe 2:0 Bodo/Glmit i wygrał w całym dwumeczu aż 5:1. "Koguty" dzięki temu po raz pierwszy od 2019 roku i przegranego finału Ligi Mistrzów 0:2 z Liverpoolem zagrają w finale europejskich rozgrywek. To dla tego klubu szansa do nawiązania wielkich sukcesów z 1972 i 1984 roku, gdy po raz ostatni triumfował on na arenie międzynarodowej.