AS Roma z Milanem na San Siro ostatni raz wygrała w 2017 roku. Rossoneri przed ćwierćfinałowym pojedynkiem z rzymianami mogli pochwalić się serią siedmiu kolejnych zwycięstw, która zdecydowanie robiła wrażenie. Nie powinno nikogo dziwić, że to właśnie podopieczni Stefano Pioliego postrzegani byli za wyraźnego faworyta spotkania z Romą. Podobnie jak w rywalizacji derbowej z Lazio, tak też na San Siro Nicola Zalewski nie znalazł się w wyjściowym składzie. Zamiast na Polaka Daniele de Rossi wolał postawić na Leonardo Spinazzolę. Szczęśliwe prowadzenie Romy. Od Milanu biła bezradność Choć w ostatnich tygodniach Roma miała spory problem ze strzelaniem goli, na San Siro to ona pierwsza znalazła drogę do siatki. Świetnie odkleił się od kryjącego go rywala Mancini i strzałem głową z bliskiej odległości po rzucie rożnym w 17. minucie dał przyjezdnym prowadzenie. Gracze Milanu spojrzeli wymownie po sobie, wyraźnie zmieszani. Guardiola kolejny raz to zrobił. Cena zegarka zwala z nóg Milan wyglądał na drużynę całkowicie pozbawioną pomysłu na grę. Trudno było nim nazwać dziesiątki wrzutek w pole karne Romy, z którymi z łatwością radzili sobie defensorzy. Stefano Pioli szalał za linią boczną, a jego temperament musiał nieco utemperować arbiter. Już w 16. minucie szkoleniowiec obejrzał żółty kartonik. Rzymianie bliżej półfinału Ligi Europy. Milan zostawił po sobie koszmarne wrażenie Zmiana stron nie przyniosła zmiany sposobu gry Milanu. Gospodarze zaatakowali nieco wyżej, przez co byli bardziej odkryci i podatni na kontrataki. Jeden z nich mógł zakończyć się bramką na 2:0 dla Romy. Próbował Pellegrini, ale piłka przetoczyła się tuż obok słupka. Zmiany przeprowadzone przez Pioliego nie wniosły na boisko niemal nic. Milan dalej był dość bezproduktywny w ofensywie, a Roma miała świetny rezultat, który wystarczyło spokojnie obronić. W doliczonym czasie gry sztab szkoleniowy Milanu mocno ściskał kciuki, bo sędzia sprawdzał potencjalny rzut karny, ale spotkał go kolejny zawód - trzeba było grać dalej.