Ponad 50 lat temu, kiedy Villarreal błąkał się po niższych szczeblach hiszpańskiego systemu ligowego, grupa kibiców przyniosła na ówczesny pięciotysięczny "stadion" tego klubu przenośny odtwarzacz płyt gramofonowych i puściła z trybun piosenkę zespołu The Beatles - "Yellow Submarine". Fani zaintonowali refren ze swoimi słowami: "Amarillo es el Villarreal, amarillo es, amarillo es" - żółty jest Villarreal, żółty jest, żółty jest. Tak według relacji UEFA narodził się przydomek drużyny, o którym po środowym zwycięstwie nad utytułowanym angielskim klubem usłyszy znaczne szersze grono fanów europejskiego futbolu. Triumf w finale w Gdańsku łatwo nie przyszedł. Po 90 i 120 minutach był remis 1-1 - gole zdobyli Gerard Moreno dla Villarreal (29.) i Edinson Cavani dla Manchesteru United (55.), a do wyłonienia zwycięzcy potrzebnych było aż 11 serii rzutów karnych. Wszyscy zawodnicy z pola swoje "jedenastki" wykorzystali, potem za strzelanie zabrali się bramkarze i presji nie wytrzymał ten teoretycznie bardziej doświadczony - Hiszpan David de Gea. Zawodnik drużyny z Manchesteru uderzył za blisko środka bramki strzeżonej przez Argentyńczyka Geronimo Rullego. Potem już była tylko radość jednych i łzy innych. Grupa około dwóch tysięcy kibiców, którzy przyjechali do Polski ze wschodniej Hiszpanii, długo po ostatnim gwizdku sędziego nie opuszczała trybun gdańskiej areny. Zresztą piłkarzom też nie było spieszno do szatni, chętnie pozowali do zdjęć z trofeum i raz po raz prezentowali je uradowanej publiczności. Środowe zwycięstwo ma dla "Żółtej Łodzi Podwodnej" szczególne znaczenie - dało jej pierwsze tak poważne trofeum w historii klubu. Wcześniej Villarreal dwukrotnie zdobył nieistniejący już Puchar Interoto, ale te rozgrywki nigdy nie cieszyły się wielkim prestiżem. "Kibice Villarrealu wyszli na ulice" - napisała agencja EFE i relacjonowała, jak wygląda noc ze środku na czwartek w tym mieście na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii, którego stadion może pomieścić blisko połowę mieszkańców. "Nie minęło kilka sekund po tym, jak Gero Rulli zatrzymał jedenasty strzał United (...), a kibice wyszli na ulice i wypełnili miasto klaksonami samochodów, skandowaniem i triumfalnymi pieśniami. Nie tylko pod stadionem La Ceramica zebrały się setki fanów, którzy świętowali pierwsze trofeum w historii. Wielu przyłączało się do zabawy z balkonów swoich mieszkań. Były całe rodziny, ludzie w każdym wieku, którzy chcieli wspólnie przeżyć tę historyczną chwilę, pełną uśmiechów, euforii i łez" - opisywano. Mniejsze miasta (Monako, Bastia) miały już swoje kluby w finałach ważnych europejskich rozgrywek, ale one ponosiły w tych decydujących meczach porażki. Villarreal przeszedł przez Ligę Europy w imponującym stylu. W 15 spotkaniach odniósł 12 zwycięstw i trzykrotnie zremisował, licząc środowy mecz, który rozstrzygnął się w konkursie rzutów karnych, choć zapewne żaden kibic któregokolwiek z finalistów nie zgodziłby się, że był remis... "Cudowny sen wioski. Villarreal osiągnął chwałę po finale w męczarniach. To było marzenie zespołu, który dopiero w 1998 roku pierwszy raz awansował do hiszpańskiej ekstraklasy" - napisano na oficjalnej stronie internetowej dziennika "Marca". Do tej glorii było blisko już wcześniej. Klub był już w półfinale Ligi Mistrzów w sezonie 2005/06, ale wówczas lepszy okazał się Arsenal. Londyńczykom "Żółta Łódź Podwodna" zrewanżowała się na tym samym etapie na przełomie kwietnia i maja w tym roku. Były jeszcze trzy półfinały Pucharu UEFA/Ligi Europy, przegrane kolejno z Valencią, FC Porto i Liverpoolem. Tym razem już nikt nie stanął na drodze, nawet żaden angielski klub. Choć trener zwycięzców Unai Emery zarzeka się, że "nigdy nie chodziło o zemstę na angielskim futbolu", można przypuszczać, że odczuwa dodatkową satysfakcję ze zdobycia trofeum po wcześniejszym wyeliminowaniu Arsenalu, z którego został zwolniony niecałe dwa lata temu. Jako bonus Villarreal uzyskał prawo gry w kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Bez tego zwycięstwa trafiłby przez ścieżkę ligową do nowo utworzonego "trzeciego szczebla" europejskich pucharów - Ligi Konferencji. Ponadto wystąpi po raz pierwszy w historii w Superpucharze UEFA, w którym zmierzy się z triumfatorem sobotniego finału Ligi Mistrzów między Chelsea Londyn a Manchesterem City. Czyli znów Anglia... Tymczasem Manchester United liże rany. Trener Ole Gunnar Solskjaer liczy, że kiedy czas złagodzi uczucie rozczarowania, mecz w Gdańsku posłuży jego podopiecznym jako cenna nauka. "Każde rozczarowanie jest lekcją" - podkreślił norweski szkoleniowiec. Spotkany w drodze do centrum miasta kibic "Czerwonych Diabłów" nie ukrywał, że to będzie smutna noc. - Ale to nic, odbijemy się, jeszcze pokażemy, na co nas stać - zapowiedział. United zostali wicemistrzem kraju i zagrają w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów. Na sugestię, że w takim razie może już za rok United sięgnie po to trofeum, Anglik wskazał ręką w kierunku stadionu, jakby chciał spytać retorycznie: - Grając tak?. - Jesteśmy za słabi na Champions League - powiedział tylko. Być może był to tylko przejaw zgryzoty po środowym niepowodzeniu, jednak pochodzący z Salford, pod Manchesterem, kibic zna ten zespół od podszewki. - Byłem na każdym finale Manchesteru United od 1991 roku - chwalił się. Wtedy zespół grał w decydującym meczu Pucharu Zdobywców Pucharów z Barceloną i wygrał 2-1. Potem był słynny finał Champions League z Bayernem Monachium w 1999 roku, także wygrany 2:1. - Dwa gole w samej końcówce, w tym jeden Solskjaera - przypominał. Był także w Moskwie na koniec sezonu 2007/08, kiedy Manchester United pokonał Chelsea po karnych. Mężczyzna z dumą zaprezentował swoje zdjęcie na tle ogromnej chorągwi w barwach klubu. - To było w dniu meczu. A teraz mam ją w domu. Następnego dnia wróciłem pod stadion i po prostu zapytałem, a oni specjalnie dla mnie ją pozwijali - dodał. Na żywo oglądał także finały Champions League z Barceloną (2009 i 2011) oraz Ligi Europy z Ajaxem Amsterdam (2017). Gdańska nie będzie wspominał najlepiej i to nie tylko z powodu porażki klubu, który - jak sam mówi - fanatycznie wspiera. Miał też nieszczęście znaleźć się niemal w samym sercu wtorkowych wydarzeń przy Długim Targu, kiedy grupa mężczyzn zaatakowała kibiców Manchesteru United w jednym z lokali. - Nie było mnie wśród poszkodowanych, ale wszystko widziałem. Chuligani przeszli akurat obok ogródka, w którym byłem ja z innymi kibicami, i zaczęli demolować następny. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale zmroziło mnie, gdy dowiedziałem się, że ponoć jeden z nich rzucił w naszą stronę, jak zaczęli uciekać przed policją: "Jutro wrócimy po was" - opowiadał, prezentując na telefonie nie najlepszej jakości nagranie wideo ze słyszalnymi odgłosami tłuczonego szkła oraz przewracanych krzeseł i stolików, przeplatanych niecenzuralnymi polskimi okrzykami oraz skandowaniem: "Lechia Gdańsk". W środowy wieczór policja poinformowała, że zatrzymano kolejną, piątą już osobę podejrzaną o udział w tym incydencie. Chuligański atak potępiła m.in. Lechia, podkreślając w oświadczeniu: "Był to incydent, z którym nasz klub się nie identyfikuje i nie akceptuje tego typu zachowań". Jednak atmosfera sportowego święta była w mieście odczuwalna przede wszystkim pozytywnie. Chóralne śpiewy kibiców obu drużyn na ulicach, podróżni z pamiątkami i gadżetami związanymi w środkach transportu miejskiego, chorągiewki z symbolami Villarreal, Manchesteru United i Ligi Europy na każdym tramwaju, autobusie i wielu słupach przy drogach w okolicach stadionu... "W dniu meczu było bardzo spokojnie i nie doszło do żadnych poważnych incydentów" - poinformowano na oficjalnym miejskim portalu internetowym gdansk.pl. Finał Ligi Europy rozegrano w Polsce po raz drugi. Pierwszy odbył się w 2015 roku w Warszawie i wówczas triumfowała Sevilla pod wodzą... Emery'ego. Bask zdobył to trofeum w sumie cztery razy i jest pod tym względem rekordzistą. Maciej Machnicki