W Lidze Europy jeszcze w zeszłym roku do finału doszedł Manchester United, a w 2019 roku o trofeum walczyły dwa angielskie kluby - londyńskie Chelsea i Arsenal, co stanowiło unikalny przypadek miejskich derbów w finale europejskich rozgrywek. Obecność Anglii w finałach Ligi Europy była znacząca, w 2010 roku grał tu Fulham Londyn, w 2016 roku - Liverpool FC. W tym roku nie będziemy mieli jednak w finałowej potyczce ani jednego przedstawiciela ligi, która w europejskich pucharach odgrywa największą rolę. West Ham United doszedł najdalej, do półfinału i tutaj okazał się jednak słabszy od Eintrachtu Frankfurt. Nawiasem mówiąc, był to jedyny angielski klub, który w ogóle znalazł się w play-off Ligi Europy. Dla porównania - w fazie pucharowej Ligi Mistrzów mieliśmy cztery takie kluby. Podobnie rzecz się ma z nowym pucharem zwanym Liga Konferencji. Tutaj w 1/8 finału znalazł się wyłącznie Leicester City, który doszedł bardzo daleko - aż do półfinału. Do decydującej batalii jednak awansować nie zdołał. Liga Europy i Liga Konferencji - ubodzy krewni? To zapewne pokłosie tego, że angielskie kluby są mocno skupione na Lidze Mistrzów. Trzy z nich awansowały do niej bezpośrednio, dwa walczyły w eliminacjach, a jedynie West Ham United został skierowany bezpośrednio do niższego pucharu. Poza Ligą Mistrzów cała reszta to dla Anglików jedynie dodatek, rodzaj pocieszenia i rozgrywki, które można traktować jako margines, w którym albo się coś osiągnie, albo nie. Podobnie rzecz się ma z Hiszpanią, która niedawno dzięki Sevilli FC i Villarreal FC odgrywała istotną rolę w Lidze Europy. Teraz żadnego hiszpańskiego klubu nie było nawet w ćwierćfinale! Poniekąd jest to zgodne z założeniami tych dwóch słabszych pucharów - miały być one szansą dla tych mniejszych klubów, a także mniejszych lig. W efekcie w finałach Ligi Europy i Ligi Konferencji zobaczymy przedstawicieli Włoch, Niemiec, Holandii i Szkocji, ale nie będzie tu ani jednego klubu z krajów, które rozdzieliły między siebie Ligę Mistrzów - Hiszpanii i Anglii.