Hiszpanie są przekonani, że awans do finału Ligi Europy i możliwość wygrania tych rozgrywek przez klub z Andaluzji po raz szósty w ciągu ostatnich czternastu lat to przede wszystkim zasługa właśnie Lopeteguiego. To jego autorskie i innowacyjne pomysły sprawiły, że - jak podkreśla to na każdym kroku prezydent Sevilli Jose Castro - wygrywa klub z kilkakrotnie mniejszym budżetem (wynosił on ostatnio 200 mln euro) niż pozostali w pokonanym polu konkurenci - m.in. Roma, Wolverhampton, Manchester United (choć we wcześniejszych latach z Unaiem Emerym za sterami Sevilla ogrywała także bogaty Liverpool Juergena Kloppa). Pokiereszowani przez Baska Anglicy wyrażają się z ogromnym uznaniem o sposobie, w jaki potrafi on zarządzać drużyną i jak zwyciężał w starciach z "Wilkami" i United już podczas turnieju Final 8 w Niemczech. W trakcie, gdy w drugiej połowie półfinału Manchester oblegał bramkę Bono właściwie non stop i walił w nią jak w bęben, Julen nie siedział z założonymi rękami, ale grał z drużyną, wykrzykując instrukcje (bez kibiców na trybunach jest to o wiele skuteczniejsze niż z nimi) tak intensywnie, jak kupiec na arabskim bazarze. Zwracała uwagę nawet jego interakcja z sędzią technicznym, który co chwila przywoływał go do porządku i ostrzegał przed kartką lub wyrzuceniem z ławki rezerwowych. W momencie, gdy arbiter ruszał w jego stronę, ten taktycznie wykonywał trzy, cztery kroki wstecz do swojej strefy, aby po chwili ruszyć ponownie ze zdwojoną energią. To było jak ułożona choreografia... Jeśli jest w tym stwierdzeniu nieco przesady, to naprawdę bardzo niewiele. Bo Lopetegui to trener, który przez lata swojej kariery piłkarskiej i trenerskiej nauczył się cierpieć. Dzięki temu zyskał odporność i przekazuje ją obecnie swoim podopiecznym.