W normalnych warunkach nie byłoby łatwo zachęcić kibiców pewnego już awansu do kolejnej rundy Arsenalu do wybrania się w zimny grudniowy wieczór w trakcie przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia na mecz z takim rywalem, jak Rapid. Czwartkowe spotkanie zapowiada się jednak jako najbardziej wyczekiwane wydarzenie sezonu, bo stołeczny klub jest pierwszym z angielskiej ekstraklasy, który wpuści fanów na stadion w dobie pandemii. Zgodnie z sanitarnymi regulacjami na trybunach będzie ich mogło zasiąść 2000. Drużyna Mikela Artety już zapewniła sobie awans do fazy pucharowej, choć hiszpański trener w LE często korzysta z rezerwowych, oszczędzając podstawowych zawodników. Mecz jednak zapowiada się jako święto futbolu, przynajmniej dla grupy szczęśliwców. "Nigdy nie przypuszczałem, że będę się tak ekscytował takim meczem. Gdyby mi ktoś przed rokiem powiedział, że w chłodny wieczór w grudniu nie będę się mógł doczekać na starcie w Lidze Europy, w dodatku bez stawki, bo już awansowaliśmy, to bym nie uwierzył" - powiedział 32-letni Akhil Vyas, członek zarządu jednego ze stowarzyszeń kibiców "Kanonierów", który pojawi się na stadionie. Jak dodał, jego odczucia świadczą tylko o tym, jak sympatycy futbolu bardzo stęsknili się oglądaniem go "na żywo". "W Premier League Arsenal przegrał trzy ostatnie spotkania na własnym obiekcie, więc pojawiły się żarty, że nie znajdzie się 2000 chętnych albo że powinni nam dodatkowo zapłacić. Ale to żarty, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Ja naprawdę odliczam godziny do wejścia na stadion" - dodał fan londyńczyków. Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl Kliknij! "Piłka nożna, kibicowanie to wspólnota, dla niektórych wręcz rodzina. Znam ludzi, którzy oglądając mecze w telewizji i na kanapie są głęboko nieszczęśliwi, wręcz cierpią, że nie mogą pójść na stadion" - podkreślił Vyas. Jego zdaniem należą się słowa pochwały i podziękowania władzom Arsenalu, że przyspieszył przygotowania do wpuszczenia kibiców i dojdzie do tego już w czwartek, a nie 13 grudnia, gdy w Premier League podejmie Burnley. Porządku, bezpieczeństwa oraz... przestrzegania reżimu sanitarnego na Emirates Stadium pilnować będzie 350 stewardów, w porównaniu z około 50, gdy odbywają się mecze bez publiczności i... 900, gdy trybuny są pełne. "Arsenal zareagował właściwie, wyszedł naprzeciw potrzebom kibiców. Straci na tym, czytałem, że około pół miliona funtów, bo rosną koszty organizacyjne, ale daje przykład innym i pokazuje rządowi, że klubom zależy na odzyskaniu fanów i gotowe są przez jakiś czas dokładać do ich obecności na trybunach tam, gdzie to oczywiście możliwe" - zauważył. Angielskie kluby miały nadzieję, że kibice w ograniczonej liczbie pojawią się już w październiku, ale wraz z ponownym wzrostem liczby zakażeń rząd wstrzymał decyzję. Londyn jest na drugim poziomie obostrzeń pandemicznych, więc od 2 grudnia na trybuny może wejść 2000 osób. Wiele zespołów ekstraklasy wywodzi się jednak z obszarów, gdzie panują jeszcze większe restrykcje, np. w Manchesterze, więc na kibiców na stadionach będą musiały jeszcze poczekać. Z obecności kibiców cieszy się również Arteta. "Szykuje się niezwykły mecz. Prawie dziewięć miesięcy czekaliśmy na powrót fanów. Na początku pewnie znowu będzie... dziwnie, inaczej niż ostatnio, ale jesteśmy naprawdę szczęśliwi, że znowu zagramy dla ludzi. Klub poczynił wiele starań, by spełnić wszelkie wymogi i jestem pewny, że wszystko przebiegnie sprawnie i bezpiecznie" - powiedział trener Arsenalu. Czwartkowe spotkanie odbędzie się o godz. 21. "Kanonierzy" z kompletem 12 punktów prowadzą w tabeli grupy B LE po czterech kolejkach, a Rapid ma sześć i rywalizuje z norweskim Molde o drugą pozycję, premiowaną awansem do 1/16 finału. pp/ sab/ Więcej aktualności sportowych znajdziesz na sport.interia.pl Kliknij!