Stawka tego spotkania elektryzowała kibiców obu zespołów. Triumf w Lidze Europy stanowi wartość samą w sobie, ale tu chodziło o coś znacznie więcej. Zwycięzca otwiera automatycznie wrota do Champions League w kolejnym sezonie. Bonus niebagatelny tym bardziej, że w Bilbao naprzeciw siebie stawały zespoły, które w tabeli Premier League na kolejkę przed końcem zmagań plasują się... tuż nad strefą spadkową. Konfrontacja na San Mames była dla nich zatem ostatnią szansą na uratowanie sezonu. Piłkarze Manchesteru United wracali na obiekt, na którym w półfinale tej edycji LE pokonali gładko Athletic 3:0. Pamiętali jednak doskonale, że Tottenham to dla nich rywal wybitnie trudny. W poprzednich pięciu potyczkach ulegli "Kogutom" czterokrotnie, raz padł remis. Fortuna dla Realu Madryt. Anglicy zgłosili się po gwiazdę. Rozmowy już trwają Kuriozalny gol tuż przed przerwą. Tottenham znów poskramia "Czerwone Diabły" Tylko w tym sezonie londyńczycy wygrali z "Czerwonymi Diabłami" trzy spotkania. Może dlatego finał na hiszpańskiej ziemi rozpoczęli bez cienia respektu dla przeciwnika. Na premierowe celne uderzenie musieliśmy jednak czekać do 21. minuty i... nie było ono dziełem zawodnika Tottenhamu. W światło bramki jako pierwszy przymierzył Bruno Fernandes. Tyle że na posterunku był Guglielmo Vicario. Szybko miało się okazać, że nie był to zwiastun kanonady. Przed przerwą piłka do siatki wpadła tylko raz i stało się to w iście kuriozalnych okolicznościach. Gdy spod linii bocznej dośrodkował miękko Pape Sarr, na futbolówkę natarł w polu karnym Brennan Johnson, ale zgubił ją między nogami. Ta odbiła się od ręki Luke'a Shawa i po chwili wtoczyła się do bramki tuż obok słupka - już bez kontaktu z napastnikiem Tottenhamu. Po zmianie stron gra wyraźnie się zaostrzyła. Niemiecki arbiter Felix Zwayer nie chciał eskalować napięcia i nie szastał teatralnie kartkami. Kiedy było to możliwe, wcielał się w rolę negocjatora. Trybuny niemal eksplodowały w 68. minucie, gdy po fatalnym błędzie golkipera "The Spurs" głową na pustą bramkę uderzał Rasmus Hojlund. Wydawało się, że w tej sytuacji musi paść wyrównujący gol. W ostatniej chwili akrobatyczną interwencją na linii bramkowej zapobiegł temu jednak Micky van de Ven. Kilka chwil później klarowną sytuację strzelecką miał jeszcze Bruno Fernandes. Po jego uderzeniu z kilku metrów "szczupakiem" futbolówka minęła jednak bramkę rywala o dobrych kilka metrów. Na więcej defensywa ekipy z Londynu tego dnia już nie pozwoliła. Tottenham utrzymał korzystny rezultat i to on zagra jesienią w Lidze Mistrzów. To pierwsze klubowe trofeum od 2008 roku. Wtedy fetowano Puchar Ligi Angielskiej, dzisiaj sukces jest kilka rozmiarów większy.