Pierwszy, rozegrany tydzień temu mecz, był bardzo wyrównany. Trudno powiedzieć, że ówcześni gospodarze zasłużyli na drobną, ale cenną zaliczkę przed rewanżem. Wykorzystali jednak swój moment, zdobyli bramkę, a później do samego końca umiejętnie pilnowali skromnego wyniku. Dzięki temu do Niemiec przyjechali, będąc we w miarę komfortowej sytuacji. Stary lis Mourinho doskonale wiedział, jak to wykorzystać. Był przy tym do bólu wręcz pragmatyczny. Bayer Leverkusen – AS Roma: Nicola Zalewski pojawił się na boisku Bayer od samego początku pokazywał jednak przyjezdnym, że łatwo nie będzie. Podopieczni Xabiego Alonso przejęli inicjatywę i nic nie wskazywało na to, aby zechcieli ją oddać. W 12. minucie bliski otwarcia wyniku był natomiast Moussa Diaby. Francuz urwał się prawym skrzydłem, prezentując swoją ponadprzeciętną szybkość. Akcję zakończył strzałem, po którym piłka odbiła się od poprzeczki. Po kwadransie obraz gry wskazywał na zdecydowaną przewagę miejscowych. Byli oni w posiadaniu piłki przez ponad 70% czasu, oddali także znacznie więcej strzałów i wymienili trzy razy tyle podań, co przeciwnicy. W tym momencie kluczowe wydawało się pytanie: czy Bayer dopnie swego i doprowadzi do wyrównania, czy po początkowym szturmie uspokoi się, a Roma w końcu złapie oddech. Do końca pierwszej połowy odpowiedzi nie poznaliśmy. Zespół z Leverkusen z jednej strony wciąż był bowiem stroną dominującą, ale nie potrafił przełożyć tego na konkrety. Roma konsekwentnie realizowała defensywne założenia, starając się jak najmocniej przeszkadzać rozpędzonym gospodarzom. Tymczasem w 34. minucie na boisku pojawił się Nicola Zalewski. Rezerwowy Polak zastąpił kontuzjowanego Leonardo Spinazzolę. Liga Europy: AS Roma zagra w finale Kiedy tylko piłkarze obu drużyn wrócili po przerwie na murawę, kibice gospodarzy - tak, jakby chcieli pchnąć swoich ulubieńców w stronę lepszej gry - odpalili race i wznieśli jeszcze głośniejszy doping. Na stadionie pojawił się gęsty dym, ale efektów bramkowych wciąż nie było. Czas działał na korzyść Romy, więc im bliżej było końca spotkania, tym bardziej spieszyło się niemieckiej ekipie. Goście nie zmieniali natomiast swojego podejścia - wciąż bronili się w niskim pressingu, tworzyli wyraźnie zarysowane linie i umiejętnie się przesuwali. Wyglądało to tak, jakby rzymianie w ogóle nie byli zainteresowani akcjami ofensywnymi i wymianą ciosów. Ostatecznie swój cel jednak osiągnęli. Rzymianie zameldowali się w wielkim finale, w którym powalczą o przepustkę do elitarnej Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie. Szanse na awans poprzez Serie A są już bowiem tylko czysto iluzoryczne. Do czwartego miejsca zespół traci sześć punktów. Jakub Żelepień, Interia