Dla postronnych obserwatorów intrygująco zapowiadała się konfrontacja włoskich szkoleniowców - Daniele De Rossi kontra Roberto De Zerbi. Nas bardziej interesowało starcie dwóch reprezentantów Polski. Tyle że Nicola Zalewski i Jakub Moder rozpoczęli spotkanie na ławce rezerwowych. Eksperci jeszcze niedawno upatrywali w Brighton jednego z głównych pretendentów do wygrania bieżącej edycji Ligi Europy. Nie wadził w tym fakt, że angielska ekipa debiutuje w tych rozgrywkach. Zwracano uwagę, że w fazie zasadniczej okazała się najlepsza w grupie B, rywalizując m.in z Olympique Marsylia i Ajaksem Amsterdam. Pierwsze miejsce w tabeli oznaczało, że przedstawiciel Premier League pucharową część zmagań mógł rozpocząć od 1/8 finału. Roma ma już za sobą morderczy dwumecz z Feyenoordem, rozstrzygnięty dopiero po serii rzutów karnych. Mimo to właśnie rzymianie uchodzili za faworyta boju o ćwierćfinał. Kibice zaatakowani przed meczem "polskich" klubów w pucharach Roma rozpędzona i bezwzględna. Zalewski i Moder patrzyli na wszystko z boku Na potwierdzenie takiego stanu rzeczy gospodarze otworzyli wynik spotkania jeszcze przed upływem kwadransa. Znakomite podanie z głębi pola od Leandro Paredesa otrzymał Paulo Dybala, stanął oko w oko z golkiperem rywala i za moment było 1-0. Arbiter zarządził analizę VAR, by sprawdzić, czy w tej akcji Argentyńczyk nie znajdował się na ofsajdzie. Wyszedł jednak do zagrania idealnie w tempo. O przekroczeniu przepisów nie mogło być mowy. To był pierwszy, ale nie ostatni przed przerwą fatalny błąd defensywy gości. Gdy pierwsza połowa dobiegała końca, szkolny kiks w przyjęciu piłki popełnił kapitan angielskiego zespołu - Lewis Dunk. Skorzystał z tego Romelu Lukaku. Przejął futbolówkę, podciągnął ją w pole karne i przez nikogo nieatakowany podwyższył na 2-0. Nicola Zalewski w tarapatach. Ekspert nie ma złudzeń. "Ostatnio był katastrofalny" Dwubramkowe prowadzenie nie zapowiadało jeszcze pogromu. Ale w przerwie goście nie byli w stanie wyciągnąć konstruktywnych wniosków z tego, co działo się na murawie w pierwszej odsłonie. Efekt mógł być tylko jeden - kolejne ciosy na wątły korpus. Po zmianie stron "Giallorossi" nie forsowali tempa przez ponad kwadrans. Kiedy tylko przyspieszyli grę, od razu padły dwie kolejne bramki. I to na przestrzeni niespełna czterech minut. Dokładnie z tego samego miejsca uderzali najpierw Gianluca Mancini, a chwile potem Bryan Cristante. Za każdym razem w rolę niezawodnego asystenta wcielił się Stephan El Shaarawy Wynik nie uległ już zmianie. Losy awansu wydają się rozstrzygnięte. Dla formalności za tydzień obie ekipy przystąpią do rewanżu.