Dla Roberta Lewandowskiego to kolejny tytuł w klubie ze stolicy Katalonii, ale Wojtkowi, chyba nawet gdy odpoczywał gdzieś latem i przysypiał na leżaku, nie przyśniło się, że ten sezon potoczy się dla niego w ten sposób. I to co wydarzyło się w jego wznowionej piłkarskiej karierze powinno być lekcją dla wielu ludzi związanych z piłką: zawodników, trenerów, prezesów etc. Ogólny wniosek jest taki, że na to, jak się potoczy kariera, kluczowy wpływ ma głowa, niekoniecznie mięśnie, a na pewno nie same mięśnie. W przypadku 35-letniego Wojciecha Szczęsnego okazało się, że wracając z emerytury osiągnął najwyższą dyspozycję (jest skoncentrowany, prezentuje stabilną formę) i prawdopodobnie największy sukces, czyli mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Hiszpanii. Zawdzięcza to głównie własnym wyborom, ale w znacznym stopniu także ludziom, na których trafił. Na pierwszym miejscu trzeba wymienić trenera Hansiego Flicka. To Niemiec podjął ustalenie by ściągnąć go do klubu (o czym zdecydował też przypadek, czyli kontuzja Marca-Andre ter Stegena) i to on wyczekał na odpowiedni moment, by wpuścić Polaka ponownie na boisko. Emocjonalny wpis mamy Szczęsnego. Zwróciła się do syna. "Ogromna duma" Dziekanowski: Flick wiedział najlepiej, kiedy wprowadzić Szczęsnego do gry Mijały tygodnie, miesiące, a my czekaliśmy z niecierpliwością, by w końcu zobaczyć Szczęsnego w bramce Barcelony. Być może pojawiło się nawet zwątpienie, gdy Inaki Pena wciąż grał i spisywał się solidnie, ale Flick wiedział lepiej co i kiedy zmienić. I na tym polega klasa trenera - widzi więcej, potrafi dojrzeć rezerwy możliwości tam, gdzie inni już ich nie widzą. Wie też kiedy nie wpuszczać do gry, żeby nie spalić zawodnika. Wie ile czasu dać piłkarzowi na to, by nauczył się nowej drużyny. Z jednej strony decyzja Juventusu, by nie przedłużać z Wojtkiem kontraktu, z dzisiejszej perspektywy, wydaje się jeszcze bardziej niezrozumiała, ale z drugiej strony niejednokrotnie zmiana środowiska, zmiana metod pracy jest czasem niezbędna i przynosi niesamowite rezultaty. Tak to już jest w życiu, że często taka wymuszona zmiana, czy to w pracy, czy w życiu prywatnym, o której sami nie decydujemy, potem okazuje się zmianą na dobre. Wojtek jest tego znakomitym przykładem. Zapewne ówczesna decyzja o zakończeniu kariery była podejmowana pod wpływem jakiegoś żalu, pewnej goryczy, ale przyszło nowe, inne, piękniejsze. Kariera Wojtka Szczęsnego jest kolejnym dowodem, że pozycja bramkarza jest pozycją specyficzną - nawet, a może "zwłaszcza" po przekroczeniu 30-tki zaczyna się najlepszy czas. Można sobie tylko wyobrażać co dzieje się na treningach Barcelony, jak świetna atmosfera musi tam panować. Z pewnością Wojtek musiał wykonać kawał ciężkiej pracy, gdy wracał do treningów z emerytury, ale odkąd jest gotowy, wcale nie musi to oznaczać katorżniczej pracy, a pracę inną. Przede wszystkim jeszcze "na starość" musiał się nauczyć czegoś nowego, czyli innego stylu gry na tej pozycji, znacznie wyżej, znacznie częściej używając nóg. Rutyna, do której był przyzwyczajony musiała się zmienić. Zmieniło się też to, o czym wspomniałem wcześniej - ludzie dookoła, ludzie z którymi przyszło mu współpracować. Teraz polski bramkarz ma przed sobą czas na kolejną decyzję, bo klub proponuje mu przedłużenie umowy. Nie mam wątpliwości, że Wojciech Szczęsny zostanie w Barcelonie, ale nie dziwię się, że nie mówi tego od razu, nie podejmuje decyzji pod wpływem chwili. Potrzebuje po prostu pomyśleć ten krok na chłodno. Przy tej okazji nasuwa się, powracająca niczym bumerang, myśl - dlaczego gra dla reprezentacji nie jest dla piłkarzy podobną motywacją, dlaczego selekcjoner nie potrafi dostrzegać i korzystać z potencjału piłkarzy, tylko musimy za to chwalić innych...