Cofając się dokładnie o dwie dekady i przypominając sobie największy sukces z kariery Zidane’a-piłkarza, tytuł mistrza świata, przychodzi na myśl pewne porównanie. W 1998 roku ówczesny trener Francuzów Aime Jacquet też odszedł u szczytu sławy, dochodząc do wniosku, że osiągnął już to, co mógł i czas się wycofać. W glorii chwały. Czy "Zizou" miał gdzieś z tyłu głowy tamte momenty, obserwowane przecież z najbliższej perspektywy? Pewnie nie, choć raczej nie ulega wątpliwości, że wśród innych powodów, pojawiło się także i to - umiejętność zejścia ze sceny w najlepszym momencie. W końcu zawsze widział na boisku więcej niż inni. Zidane, jak sam przyznał, jest wojownikiem. Nauczył się wygrywać i każda porażka staje się nieznośna. A szczególnie po takich sukcesach jak w ostatnich trzydziestu miesiącach. Dziewięć trofeów - niemal wszystko, co było do zdobycia! Abstrahując jednak od naturalnego wyczerpania pracą, które jest szczególnie widoczne w takim klubie jak Real, można domyślać się, że Francuzem kierowały też inne powody. Przekornie powiedzielibyśmy - realne. Zidane doskonale wie, że w Madrycie kończy się pewien cykl. Drużyna, z którą wygrywał przez ostatnie dwa i pół roku w praktycznie niezmienionym składzie (taka sama wyjściowa jedenastka w dwóch ostatnich finałach Ligi Mistrzów!) musi być przebudowana, bo powtórzenie takiego sukcesu będzie niemożliwe. Nie bez znaczenia w tym procesie były zapewne więzi, które połączyły go ze swoimi zawodnikami. Zresztą, stosunek piłkarzy do trenera dobrze widać po reakcjach, które pojawiły się już po ogłoszeniu decyzji. To nie są tylko kurtuazyjne formuły. Między Zidane’m a jego graczami autentycznie powstała nić porozumienia, spotykana w środowisku piłkarskim nie tak często. Francuz przeszedł jednak na boisku tak wiele (sam wracał przecież do kadry po roku przerwy), że znakomicie zdaje sobie sprawę, jakie są granice możliwości i kiedy grupa zawodników jest jeszcze zdolna do wielkich zwycięstw, a kiedy coś się bezpowrotnie kończy. A on nie lubi przegrywać. Woli odejść sam, po ogromnym sukcesie, niż za pół roku albo rok zostać zmuszonym do dymisji. W tym kontekście, jego decyzja jest ciągle nieoczekiwana, ale już mniej zaskakująca. Wcześniej czy później Zidane jednak wróci. Jego naturalnym, kolejnym miejscem miała być reprezentacja Francji. To temat, który pojawił się już po pierwszym triumfie w Lidze Mistrzów i ciągle jest aktualny, choć pewnie na kadrę przyjdzie czas trochę później, bo Didier Deschamps ma kontrakt do 2020 roku. A kto w Realu za Zidane’a? Najpoważniejszym, albo raczej najbardziej pożądanym kandydatem może być dzisiaj Mauricio Pochettino z Tottenhamu, choć i on ma przedłużony kontrakt. Pewne jest zatem tylko to, że nikt od dawna nie spowodował takiego bólu głowy Florentino Pereza jak Zidane. Ten Zidane, którego uważa niemal za syna. Remigiusz Półtorak