Każdy niepoinformowany kibic, który nie miał szansy oglądać wczorajszego meczu, tylko się dowiedział o końcowym rezultacie, może myśleć, że tak jak bywało w ostatnich latach, na tej samej scenie, Barcelona zachwyciła szybkimi, krótkimi zagraniami w centrum boiska, które zwykle doprowadzają do szaleństwa "Białych", zdesperowanych brakiem piłki. Lecz tym razem było inaczej. Zasługi Realu Madryt w pierwszej połowie były wystarczające, aby zejść z boiska z przewagą, która powinna była mu pozwolić spokojnie czekać na rozwój wypadków. Strategia "Królewskich" była trafna i opierała się na pressingu w środku boiska, gdzie Brazylijczyk Casemiro wyróżnił się dwoma długimi podaniami do kolegów z ataku, którzy nie wykorzystali stworzonych im okazji. Warto się teraz zatrzymać i zastanowić nad fundamentalnym faktem. Real gra swój pierwszy sezon bez jednego ze swoich najlepszych strzelców ostatnich dekad - Portugalczyka Cristiana Ronalda, który przeszedł do Juventusu. Jeśli kiedykolwiek była widoczna jego nieobecność w drużynie z Madrytu, to właśnie w tym meczu. Wprawdzie młody Brazylijczyk Vinicius Junior jest szybki i dobrze drybluje, ale nie ma wystarczającej dojrzałości, aby skutecznie kończyć akcje. Natomiast Karim Benzema jest solidnym napastnikiem, ale rozgrywa mecze, podczas których bramka nagle się przed nim kurczy. Trzeba do tego dodać wspaniały występ - po raz kolejny - niemieckiego bramkarza Ter Stegena, który chronił siatkę Barcy przed każdym strzałem. FC Barcelona, która miała za sobą nie najlepszą grę i - aby nie zostać wyeliminowaną z rozgrywek - potrzebowała co najmniej jednej bramki (w pierwszym meczu było 1-1, więc bezbramkowy remis dawał awans Realowi), nie znajdowała wielu wariantów w ataku. Pod presją rywali nie potrafiła też długo utrzymać piłki i trudno było zrozumieć, z mało aktywnym Messim, jaka będzie droga, którą mogłaby znaleźć drużyna w drugiej części spotkania, bo czas działał na jej niekorzyść. Ale taki jest futbol. Znany argentyński dziennikarz, nieżyjący już Dante Panzeri, zdefiniował ten sport jako "dynamika niewyobrażalnego", ponieważ w ciągu kilku sekund, w każdych okolicznościach, wszystko może się zmienić. I to, czego "Blaugrana" nie potrafiła realizować w pierwszej połowie - przyspieszać i precyzyjnie dośrodkowywać - zdołał zrobić w 5. minucie drugiej połowy Francuz Ousmane Dembele, dzięki któremu Urugwajczyk Luis Suarez, wielki strzelec, mógł zdobyć pierwszą bramkę, dając drużynie nową perspektywę. Brakowało do końca II połowy 40 minut, ale to był już inny mecz. Teraz Real Madryt potrzebował co najmniej remisu, aby wymusić 30-minutową dogrywkę, mając przed sobą Barcelonę, która jak w wielu poprzednich meczach, mogła teraz zamrozić piłkę, trzymać się krótkich podań i pozwolić czasowi grać na jej korzyść. W ciągu kilku minut zadany został drugi cios i to w sposób taki sam jak pierwszy. Ponownie z prawej strony centrował Dembele i tym razem też pojawił się Suarez, aby dokonać egzekucji. Pieczołowicie pilnowało go jednak dwóch środkowych obrońców Realu. Jeden z nich, Raphael Varane, wepchnął piłkę do siatki i dzięki temu samobójowi różnica wzrosła do 0-2 i wydawała się nie do odrobienia. Jeśli bowiem "Los Blancos" nie potrafili zdobyć bramki w momentach szczytu formy, to z podupadłym duchem i spokojną Barceloną, wydawało się to prawie niemożliwe. Gra nie była już tak płynna przez pośpiech Realu Madryt. Gospodarze skoncentrowali się na ataku za wszelką cenę (trener Santiago Solari, desperacko szukając wyjścia z sytuacji, wpuścił Garetha Bale'a za Lucasa Vazqueza i Marco Asensia za Viniciusa Juniora). Ale ich strategia zderzała się z rombem Barcelony w centrum boiska (Ivan Rakitić, który rozegrał wielki mecz, Sergio Busquets, Sergi Roberto i Lionel Messi). Barca szukała teraz każdej okazji, aby zadać ostateczny cios. Był nim rzut karny po faulu Casemiro na Suarezie, który wykorzystał Urugwajczyk (ku zaskoczeniu wszystkich miły gest wobec kolegi wykonał etatowy wykonawca "jedenastek" Leo Messi) świetnym strzałem a la Panenka, nie pozwalając nawet zareagować kostarykańskiemu bramkarzowi Keylorowi Navasowi, który paradoksalnie w ciągu 90 minut, miał mniej pracy niż jego kolega ter Stegen. To wyjaśnia wiele - co działo się na boisku. Czy aż tak dobrze grała Barcelona, by mecz mógł zakończyć się tak dobrym wynikiem na jej korzyść? Nie. Była jednak skuteczna i potrafiła przejąć kontrolę nad wydarzeniami, utrzymując piłkę. Real Madryt grał aż tak słabo, aby zostać rozbitym różnicą trzech bramek? Też nie. Tak naprawdę "Królewscy" już do przerwy powinni mieć podobną przewagę. Ale taki jest futbol i na dobre czy na złe, wygrywa ten, który zdobywa więcej goli. Tym razem Real Madryt został wyeliminowany i będzie koncentrował się na rozgrywkach Champions League. W lidze ma dużą stratę i jego ostatnią szansą będzie mecz w najbliższą sobotę, znów na Bernabeu i znów przeciwko Barcelonie. Natomiast Katalończycy, liderzy hiszpańskiej ligi, czekają teraz na szósty kolejny finał Pucharu Króla, w maju, na stadionie Benito Villamarin w Sewilli. Zagrają przeciwko zwycięzcy dzisiejszego półfinału Valencia - Betis (2-2 w pierwszym meczu). Sergio Levinsky tłumaczenie: Ewa Wysocka * Sergio Levinsky to dziennikarz, ale też socjolog i pisarz argentyński. Dziennikarzem jest od 1983 r. Był komentatorem i wysłannikiem z dziewięciu kolejnych mundiali, począwszy od Mekssyku 1986 r. Autor książek: “El negocio del fútbol" (1995) (Przemysł futbolu), “Maradona, rebelde con causa" (1996) (Maradona, sprawiedliwie zbuntowany, “El deporte de informar" (2002) (Sport informowania) i “AFA, el fútbol pasa, los negocios quedan" (AFA, futbol mija, biznes pozostaje).