To może wydawać się niewiarygodne. Zidane jeszcze niedawno był noszony na rękach, po tym jak trzy razy z rzędu przywiózł na Bernabeu puchar Ligi Mistrzów, a jego decyzja na wiosnę, aby jeszcze raz wejść do tej rzeki i przywrócić blask pogrążonemu w chaosie klubowi została przyjęta z nie mniejszym entuzjazmem przez władze i kibiców. Od prezydenta Fiorentino Pereza dostał niemal wolną rękę, a do tego oczywiście całkiem pokaźną sumę na transfery i na przebudowę drużyny. To było jednak pół roku temu. Słaby koniec tamtych rozgrywek spisanych de facto na straty, ale przede wszystkim mało przekonujący początek tego sezonu osłabił pozycję Zidane’a. Jak bardzo? Nie ma raczej wątpliwości, że Perez dalej wierzy w trenera, którego wybrał i że ta relacja jest oparta na większym zaufaniu niż u wielu poprzednich szkoleniowców Realu, ale tak krytycznych głosów jak po porażce w Paryżu jeszcze nie było. 0-3 z PSG trochę zmieniło sytuację. Madryccy dziennikarze piszą wprost o tym, że kredyt zaufania się wyczerpuje i że jeszcze chwilę temu trudno było sobie to wyobrazić aż w takich proporcjach. Dlatego, że wymagania w Realu są szczególne. A miało być zupełnie inaczej. Już mecze sparingowe przed sezonem nie napawały optymizmem. Porażka z Bayernem (1-3) na początek nowego projektu została szybko przykryta przez klęskę w towarzyskim, ale prestiżowym starciu z Atletico (3-7). Co więcej, na transfery wydano ponad 300 milionów euro, co jest klubowym rekordem w jednym okienku, ale z wszystkich nowych zawodników miejsce w podstawowym składzie wydaje się mieć jedynie Eden Hazard. Pozostali - Jović, Militao, Mendy, Rodrygo, Areola - jeszcze nie potrafili przebić się na pierwszy plan, a jeśli Brazylijczyk i Francuz zagrali ostatnio w Paryżu, to raczej dlatego, że Ramos i Marcelo nie mogli. Ogólna tendencja jest taka, że Zidane ciągle wybiera starą sprawdzoną gwardię. Znaczy - nowy Real powstaje w wyjątkowych bólach i po kilku miesiącach przygotowań nie widać postępu. Zidane bardzo liczył na przyjście Paula Pogby, który wzmocniłby środek pola, zbudowany od lat wokół tych samych zawodników - Casemiro, Kroosa i Modricia. Nie udało się. Oficjalnie dlatego, że Manchester United postawił zbyt wygórowane warunki. Francuski trener tak bardzo liczył jednak na przełom w negocjacjach, że inne alternatywy (Christian Eriksen, Donny Van de Beek) również nie wypaliły. Efekt jest dzisiaj taki, że II linia to poważny problem dla "Królewskich". Pewnie najpoważniejszy. W spotkaniu z PSG było to widoczne. Trio Verratti - Marquinhos - Gueye całkowicie zdominowało środek Realu. Zidane zapewne nie spodziewał się, że będzie tak ciężko, bo przecież wszystkie siły od miesięcy zostały skierowane na to, aby w tym sezonie włączyć się na poważnie do walki o mistrzostwo Hiszpanii. Najciekawsze jednak jest to, że w madryckich mediach już teraz wypływają nazwiska potencjalnych następców francuskiego trenera. Wśród nich naturalnym wyborem jest Raul, który pracuje w klubie, z drugą drużyną, czyli tam, gdzie Zidane przed objęciem funkcji za pierwszym razem. W blokach jest również Massimiliano Allegri, który po odejściu z Juventusu na koniec sezonu, nie znalazł nowej przystani. Real kusił go już rok wcześniej (tak samo jak Conte i Pochettino), po rezygnacji Zidane’a. Wtedy jednak Włoch chciał być jeszcze wierny Juventusowi. Najbardziej zaskakujący trop prowadzi jednak do Jose Mourinho. "Marca" przedstawia go nawet jako "głównego kandydata" do schedy po Zizou, gdyby ten miał się żegnać. Przypomnijmy, Portugalczyk odchodził po bardzo burzliwych relacjach z zespołem i z dziennikarzami, a teraz argumentem miałaby być twarda ręka, aby wprowadzić oczekiwaną rewolucję. Można być jednak pewnym, że Zidane nie podda się bez walki. Już nieraz to pokazał. A kredyt u prezydenta miał (ciągle ma?) ogromny. Jak nikt. Remigiusz Półtorak Zobacz wyniki, terminarz i tabelę hiszpańskiej Primera Division