Jak można się było spodziewać transfer Garetha Bale’a był kolejną iskrą podsycającą płomienną debatę nad finansami w sporcie. Największą brawurą popisał się Zinedine Zidane ogłaszając, że żaden piłkarz nie jest wart stu milionów. Francuz przedłożył wierność przekonaniom ponad wierność pracodawcy. Jest przecież nie tylko pupilem Florentino Pereza, ale i jego podwładnym, który jako asystent Carlo Ancelottiego podejmie trud oswojenia Walijczyka z presją jednego z najdroższych graczy w historii. Niektórzy twierdzą nawet, że najdroższego, o ile informacje płynące z Tottenhamu o 101 mln euro uznamy za bardziej wiarygodne niż te o 91 mln rozpowszechniane przez Real Madryt. Nie tylko kosztują, ale i zarabiają za dużo Bale zapytany o swoją cenę powiedział, że to nie dotyczy jego, ale umowy między klubami. On nie miał wpływu na negocjacje, gdyby Tottenham i Real umówiły się na groszową kwotę odstępnego, jego by to zadowoliło. Jeszcze dalej poszedł Zidane w 2001 roku. Gdy Perez zapłacił za niego 78 mln euro (65 mln dol) powiedział, że współcześni piłkarze nie tylko kosztują, ale i zarabiają za dużo. Przez następną dekadę kwoty obracające biznes futbolowy lawinowo wzrosły, ostatnie okno transferowe dostarczyło na to niezliczonych dowodów. Nie wszystkich to szokuje. Kiedy trener Barcelony Tata Martino powiedział, iż cena Bale’a jest chora, Carlo Ancelotti skarcił go wywodem o tym, że najwyraźniej Argentyńczyk nie zna jeszcze zasad funkcjonowania europejskiego futbolu, a co za tym idzie nawet własnego klubu. Teraz coś podobnego powtórzył "Zizou", prasa w Katalonii ma więc używanie. Czy po powrocie do Madrytu Ancelotti skarci swojego sławnego asystenta za nieznajomość realiów współczesnej piłki? Odruch zażenowania jest w istocie podobny u wielu ludzi sportu. Na prezentacji w Barcelonie Neymar powiedział, że nie jest wart 57 mln euro. Czy to tylko hipokryzja, pusty gest obliczony na zrobienie dobrego wrażenia na kibicach, którzy w swojej masie finansują zawodowy futbol? Wiadomo przecież, że w piłkarskiej dżungli niezbyt często trafia się ktoś bezinteresowny. Zdecydowana większość piłkarzy i ich agentów walczy o jak najwyższe honoraria. Tak dzieje się zresztą w każdej dziedzinie, w wielu profesjach nie związanych ze sportem. Zarobki gwiazd niczym wzięte z gry "Chora jest nie tylko cena Bale’a. Tak samo chora jest pensja Martino, a także kwoty zarabiane przez Rafę Nadala" - wypalił Toni Nadal, wujek i trener hiszpańskiego tenisisty, który po zwycięstwie w USOpen otrzymał właśnie 3,5 mln dol. Za triumfy w 60 turniejach, w tym aż 13 Wielkiego Szlema Hiszpan otrzymał blisko 60 mln dol. Jego wujowi i trenerowi wydaje się to kwotą kosmiczną, mimo iż zna z pierwszej ręki 7 miesięcy gehenny tenisisty, który na przełomie roku zmagał się z ciężką kontuzją kolana zagrażającą jego karierze. "Jeśli trener kierujący 20 piłkarzami zarabia więcej niż prezydent kraju, to znaczy, że żyjemy w świecie wariatów" - przekonuje Toni Nadal. Większość opinii publicznej podziela jego zdanie. Przeciętny kibic nauczył się jednak patrzeć na miliony zarabiane przez sportowców, jak na fikcyjne kwoty wydawane w grze w Monopol. Gdyby za każdym razem uświadamiał sobie, że aby zarobić tyle, ile jego idol, musiałby tyrać przez 900 lat, fascynacja sportem mogłaby w nim znacząco osłabnąć. "Będę biegał jak czarny, by żyć jak biały" Zawodowy sport nie jest jednak żadnym wyjątkiem, rządzi się według ogólnych praw show biznesu. Popularny aktor z Hollywood bierze za rolę 20 mln dol, przy tym dość często po prostu gra miernie. Gdyby Nadal był tenisowym beztalenciem nie pomogłaby mu uroda, najdoskonalszy lobbing i perfekcyjna promocja. W tym sensie gwiazdy sportu są bardziej autentyczne, choć bywa, że na ich tytuły i osiągnięcia pada czasem cień korupcji, lub dopingu. Do niedawna za kolarza wszech czasów uważano Lance'a Armstronga. Obłędne pieniądze w sporcie nie są wymysłem sportowców, choć wielu znajduje w nich motywację. "Będę biegał jak czarny, by żyć jak biały" - powiedział po transferze do Barcelony Samuel Eto’o. Potem zdobył trzy Puchary Europy (jeden z Interem), by na luksusową emeryturę wybrać się do Machaczkały. W glorii najlepiej opłacanego piłkarza świata pobierał 20 mln dol za sezon. I kto tu był większym wariatem: kameruński napastnik, czy właściciel klubu z Dagestanu Sulejman Kerimow? Sportowcy nie tworzą popytu na widowisko. Oni tylko z niego żyją. "Winni" są raczej ci, którzy płacą, a więc prezesi, właściciele klubów lub działacze różnych dyscyplin. Oni tak samo chorują na sukces, mimo iż nie pokazują się na korcie, czy boisku. Ale nawet ich nie byłoby stać na rozbuchane gaże dla herosów sportu, gdyby nie miliony odbiorców produktu. Spiralę niepohamowanych wydatków wspiera więc każdy z nas przed telewizorem i na stadionie, zachodząc przy tym w głowę: kto tak niemoralnie urządził to wszystko? Porozmawiaj o artykule na blogu autora