W listopadzie 2005 roku doszło do pierwszego w trakcie ówczesnego sezonu starcia między Realem Madryt a FC Barcelona. Dowodzona wówczas przez Franka Rijkaarda "Duma Katalonii" pałała chęcią zemsty za poprzednie "El Clasico", w którym drużyna ze stolicy Hiszpanii wygrała 4:2. Lista strzelców po jednej i po drugiej stronie wyglądała wręcz kosmicznie - dla Realu trafiali Zidane, Ronaldo, Raul i Owen, dla FCB Eto'o i Ronaldinho. Dwaj ostatni mieli mieć swój moment także i w listopadowej potyczce, ale zapamiętana została wtedy przede wszystkim postawa Brazylijczyka, który był u szczytu swej kariery. Jego niezwykłe umiejętności skłoniły do niezwykłej reakcji samych kibiców rywali... Leon XIV kibicuje utytułowanej potędze. Zaskakujący wybór. Zakochał się w piłce dopiero po wyjeździe z USA "Galaktyczne" Bernabeu przywitało Barcelonę. Pierwszy cios w "El Clasico" padł całkiem szybko Estadio Santiago Bernabeu jak zawsze przy takich okazjach wypełniło się po same brzegi, a fani "Los Blancos" wprost liczyli na powtórkę sprzed paru miesięcy i wygraną graczy Vanderleia Luxemburgo. Srogi zawód zaczął się już po mniej więcej kwadransie gry. Wówczas to wynik otworzył Samuel Eto'o, który znalazł sobie miejsce na oddanie strzału w gąszczu przeciwników i nie dał szans ówcześnie jednemu z najlepszych bramkarzy świata, Ikerowi Casillasowi. Asystę zaliczył w tym przypadku nie kto inny jak... młodziutki Leo Messi. Argentyńczyk dostał zdecydowanie za dużo wolnego miejsca przed polem karnym i zdołał podprowadzić futbolówkę w okolice szesnastego metra - tam w zasadzie on i Kameruńczyk weszli sobie w paradę, ale koniec końców cel został osiągnięty. "Barca" prowadziła. Szymon Marciniak dostaje pogróżki. We wszystko wplątali jego żonę. Obrzydliwy atak po porażce Barcelony Barcelona uderza po raz drugi. Początek wielkiego show Ronaldinho Potem przez długi czas rezultat się nie zmieniał - i też niekoniecznie wiele mogło wskazywać na to, że tak jak w kwietniu 2005 r. do grona strzelców w "Klasyku" dołączy Ronaldinho, który zaliczył dosyć trudne wejście w mecz, marnując w kilku pierwszych minutach parę dogodnych okazji do zdobycia gola, chociażby fatalnie egzekwując rzut wolny. Niemniej gwiazdor "Blaugrany" rozkręcał się z minuty na minutę, praktycznie przy każdym kontakcie z piłką próbując widowiskowych i tak uwielbianych przez fanów dryblingów. Kluczowe przełamanie nastąpiło w 59. minucie. Wówczas to goście wyszli z kontrą po nieudanej ofensywie Realu, a Giovanni van Bronckhorst zdołał zagrać do będącego na wolnym polu Ronaldinho. Ten umknął interwencji Ramosa, a potem zupełnie wywiódł w pole Ivana Helguerę i uderzył obok bezradnego Casillasa oraz Roberto Carlosa, który nie zdążył nawet wejść wślizgiem pod jego nogi. Na Bernabeu już się gotowało - 2:0 dla przeciwnika na takim etapie spotkania zwiastowało już klęskę. Ostateczny cios nadszedł tymczasem w 76. minucie tej jakże pamiętnej potyczki. Ostateczne dobicie. Ronaldinho nagrodzony brawami kibiców Realu na Bernabeu Ronaldinho znów dostał nad wyraz wiele miejsca na lewej flance - i to był śmiertelny błąd, bo reprezentant "Canarinhos" miał doskonałe warunki do napędzenia ataku. Po podaniu od Deco ruszył śmiało w stronę bramki i kolejny już raz tamtego dnia ośmieszył Ramosa, którego zupełnie przedryblował. Potem pozostało mu już tylko uderzyć płasko obok Casillasa i... to było na tyle. Dublet czarodzieja z Porto Alegre, trzy gole Barcelony i gorzka pigułka do przełknięcia dla "Królewskich". Fanów Realu w pierwszej sekundzie zapewne po prostu zmroziło, a potem... Wstali oni tłumnie i nagrodzili oklaskami nikogo innego jak właśnie Brazylijczyka, co mogło być poczytane za absolutnie najwyższy dowód uznania. Ten wieczór zapisał się w dziejach futbolu jako moment, w którym klubowe podziały odeszły w niepamięć by ustąpić docenieniu sportowego geniuszu.