Koszmar Lewandowskiego i cztery nokdauny Szczęsnego. Barcelona rozbita w Sewilli
FC Barcelona nie wraca na fotel lidera. Mistrzowie Hiszpanii doznali pierwszej w tym sezonie porażki ligowej, ulegając 1:4 Sevilli na jej terenie. Polacy okazali się negatywnymi bohaterami spotkania. Czterokrotnie po strzałach gospodarzy kapitulował Wojciech Szczęsny. A po zmianie stron Robert Lewandowski w newralgicznym momencie nie wykorzystał rzutu karnego. Dla fanów "Dumy Katalonii" ten mecz był koszmarem na jawie.

Trzeba było sporej wyobraźni, by zdobyć się na prognozę bolesnego potknięcia Barcelony w stolicy Andaluzji. W ubiegłym sezonie "Duma Katalonii" dwukrotnie rozgromiła Sevillę, wygrywając 5:1 u siebie i 4:1 w gościnie. Teraz miało być podobnie.
Statystycy wskazywali też na Roberta Lewandowskiego, który już po przeprowadzce do Hiszpanii zaaplikował ekipie z La Cartuja w sumie pięć goli. A bramkarza Odysseasa Vlachodimosa - jeszcze jako gracz Bayernu - pokonywał łącznie siedem razy. Obecność Polaka w wyjściowej jedenastce nie budziła w niedzielne popołudnie zdumienia.
Szok do przerwy. Szczęsny bezradny, Barcelona po dwóch nokdaunach
Gospodarze nie kalkulowali. Od pierwszych minut przypuścili szturm na bramkę mistrzów Hiszpanii, licząc na element zaskoczenia. Pierwsze 10 minut Katalończycy przetrwali, ale zaraz potem zaczęły się kłopoty.
Gdy we własnym polu karnym nieudolnie interweniował Ronald Araujo, arbiter musiał skorzystać z analizy VAR. Powtórki nie pozostawiły wątpliwości - Urugwajczyk faulował Isaaca Romero tuż przed linią końcową. Na jedenastym metrze piłkę ustawił Alexis Sanchez.
Wojciech Szczęsny, zastępujący kontuzjowanego Joana Garcię, próbował czarować na linii, ale ostatecznie został oszukany. Rzucił się w lewy róg, futbolówka trafiła w przeciwległy. Chilijski egzekutor, rówieśnik Lewandowskiego, spisał się w tej sytuacji bez zarzutu.
Utrata gola kompletnie wybiła obrońców tytułu z rytmu. Dawno już nie widzieliśmy Barcelony tak zdominowanej przez krajowego rywala. Na jej bramkę sunął atak za atakiem, a kolejne strzały okazywały się minimalnie niecelne.
Kiedy futbolówka szybowała w światło bramki, na wysokości zadania stawał Szczęsny. Tylko przed przerwą uchronił "Blaugranę" od nieszczęścia dwukrotnie. W groźnych sytuacjach ofiarnie wybronił uderzenia Romero i Djibrila Sowa.
Polak okazał się jednak bezradny w 37. minucie. Sevilla przeprowadziła wówczas modelową kontrę, zwieńczoną idealnym dograniem Rubena Vargasa i golem Romero. Było 2:0 i zanosiło się na sensację.
Tyle że ekipa Hansiego Flicka odpowiedziała trafieniem kontaktowym jeszcze w pierwszej połowie. Sekundy przed końcem miękką centrę Pedriego znakomicie wykończył Marcus Rashford. Przymierzył strzałem z powietrza pod poprzeczkę i po chwili odbierał gratulacje od kolegów.
Dramat Lewandowskiego. Barcelona nie wraca na fotel lidera
Na drugą odsłonę nie wyszedł już Araujo, co kibicom Barcelony dawało nadzieję na odwrócenie losów spotkania. Tyle że gospodarze nie zamierzali się zadowalać skromnym prowadzeniem. Konsekwentnie szukali okazji do zadania kolejnego ciosu.
Dziesięć minut po wznowieniu gry domagali się rzutu karnego, gdy ręką zagrywał rzekomo Alejandro Balde. Sędziowie VAR sprawdzili sytuację. Tym razem do przewinienia nie doszło.
"Barca" nękała Vlachodimosa, ale ten nie pozwalał sobie na moment dekoncentracji. W krótkim odstępie czasu zatrzymał strzały Pedriego i Erica Garcii. Czas uciekał, a ataki gości stawały się coraz bardziej chaotyczne.
Lewandowski nie był w stanie przechytrzyć defensorów rywala. Wydawało się, że mimo to znajdzie się na liście strzelców, gdy do końca spotkania pozostawał kwadrans. Za faul Adnana Januzaja na Balde arbiter podyktował "jedenastkę".
"Lewy" zmarnował jednak doskonałą okazję popisowo. Przekombinował przy nabiegu i nie trafił w bramkę. Ta sytuacja mocno podcięła Barcelonie skrzydła.
Andaluzyjczycy zyskali dodatkowy zastrzyk energii i spożytkowali to już w doliczonym czasie gry. Do siatki trafili jeszcze Jose Angel Carmona i Akor Adams, ustalając końcowy rezultat na 4:1. Szczęsny zrobił bardzo niewiele, by temu zapobiec.
Pogrom stał się faktem. Barcelona nie wraca zatem na fotel lidera, utracony dzień wcześniej. Do otwierającego tabelę Realu Madryt traci dwa punkty.













