INTERIA.PL zaprasza na tekstową relację na żywo z tego meczu! Relację na żywo można też śledzić na urządzeniach mobilnych Zdaniem legendarnego meksykańskiego napastnika Realu Hugo Sancheza w sobotnim klasyku większa presja ciąży na Carlo Ancelottim. To on ma sprawić, by fani królewskiej drużyny nie zatęsknili nigdy za Mourinho. Wcale to nie jest takie oczywiste. W czterech ostatnich starciach Realu z Barceloną na Camp Nou prowadzeni przez Portugalczyka goście wygrali dwa razy, raz był remis w meczu ligowym, a raz "Królewscy" minimalnie przegrali 2-3, co jednak pozwoliło im w rewanżu wywalczyć Superpuchar Hiszpanii. "Mou" wyjeżdżał więc ostatnio z Katalonii z podniesionym czołem. Gerardo Martino Tito Vilanovie przeciwstawiany nie jest. Być może walczący z nowotworem poprzednik pojawi się w sobotę na Camp Nou. Jego Gran Derbi obchodzi mimo wszystko, tak jak jego poprzednika w Barcelonie Pepa Guardiolę, który z Monachium życzył byłej drużynie wszystkiego najlepszego. Transmisja na żywo trafi do 138 krajów, gdzie obejrzy ją 400 mln widzów. Akredytowano 705 dziennikarzy. Przy takiej okazji wyciąga się nawet trupy z szafy - prasa hiszpańska cytuje Luisa Figo wspominającego, że nikt w historii sportu nie był pod taką presją, jak on w 2000 roku, gdy po opuszczeniu Barcelony wracał na Camp Nou w koszulce Realu Madryt. Przypomina to wielką manifestację nienawiści, świński łeb odcięty na murawie, to wszystko uświadamia Katalończykom, że w tej stuletniej futbolowej wojnie nie zawsze byli tylko ofiarami. Nie trzeba było szaleństw Mourinho, by rywalizacja dwóch hiszpańskich potęg wybiegała daleko poza sportowe standardy. Tym razem ma być jednak wyjątkowo spokojnie. Tak Ancelotti jak i Martino 100 procent uwagi skupiają na futbolu. Włoch przypomina, że do Mourinho mu bardzo daleko, zdecydowanie bliżej do Vicente del Bosque. Poprawny politycznie selekcjoner Hiszpanów nie może otwarcie opowiedzieć się po stronie Realu, w którym się przecież wychował, bo w jego drużynie dominują wychowankowie La Masii. Pytany o przebieg meczu i swoje sympatie życzył tylko koneserom futbolu wielkiej gry. Tydzień Gran Derbi to czas, gdy w Hiszpanii o piłce mówią wszyscy z politykami i artystami na czele. Kraj zapomina o dotkliwym kryzysie, znów czując się na chwilę pępkiem Europy. Argentyński trener Barcelony szykował się do meczu od dłuższego czasu. Chce by jego drużyna miała inicjatywę nie dając Realowi okazji do kontry. Ryzyko ma być ograniczone do minimum, szczególnie pod bramką Victora Valdesa i w środku boiska. Gdy będzie konieczność piłkarze Barcy mają zagrywać długie podania do skrzydłowych, byle tylko nie pozwolić "Królewskim" na szybkie wejście z piłką w wolne przestrzenie. Barceloński dziennik "Sport" zapewnia, że Martino dostrzega męczarnie Realu w ataku pozycyjnym, stąd chciałby doprowadzić do sytuacji, w której Ronaldo, Bale, Di Maria i reszta będą skazani jak najczęściej na grę statyczną i kombinacyjną. Co do personaliów, to niepewny jest udział cierpiącego uraz Gerarda Pique. Być może więc na środku obrony Barcy zagra para Mascherano-Puyol, która w ubiegłym sezonie wystąpiła ze sobą ledwie raz. W Realu zdrowy jest Varane, ale zapewne jako stoperzy zagrają Pepe i Ramos. Ancelotti sugerował, że Bale jest gotowy do gry w podstawowym składzie. Wypchnąłby z niego zapewne Karima Benzemę, bo pozycja Angela Di Marii jest pewna. "Oezil jest może lepszym graczem, ale ja wolałem charakter Argentyńczyka" - mówi Ancelotti chwalony przez madrycką prasę za to, że nie pozwolił odejść skrzydłowemu. Klasyk reklamowany jako starcie par, a nie solistów. Messiemu ma pomóc Neymar, Ronaldo Bale. Nie zmienia to faktu, że to wciąż Argentyńczyk i Portugalczyk wezmą na siebie ciężar zdobywania bramek. Obaj mają w tym sezonie średnią przekraczającą gola na mecz. W tym roku kalendarzowym Messi po raz pierwszy od dawna ustępuje Ronaldo. W globalnym bilansie meczów Barcelona - Real Argentyńczyk trafił do siatki 18 razy, Portugalczyk 12. Kto inny miałby strzelać tym razem? Będzie to pierwsze Gran Derbi od trzech lat, któremu może nie towarzyszyć żaden skandal. Obie strony płoną żądzą zwycięstwa, ale nikt już nie chce wojny. Najdziwniejszym widokiem będzie zapewne Iker Casillas patrzący na grę z ławki dla rezerwowych. Ale nawet do tego fani zdołali się już przyzwyczaić. Nieszczęście legendarnego bramkarza zaczęło się właśnie od Gran Derbi na Camp Nou, tego, po którym Mourinho wsadził palec do oka Vilanovie. Kapitan Realu zadzwonił wtedy do Xaviego i Puyola z propozycją rozmowy i pojednania. Ówczesny trener Realu nigdy mu tego nie wybaczył, konflikt narastał aż do odejścia "Mou". "Zapewne kiedyś jeszcze się spotkamy i wypijemy razem coca-colę" - przewiduje Iker. Póki co Mourinho chce zostawić madrycki etap daleko za sobą. Gdy świat zatrzyma się na 90 minut z powodu Gran Derbi, on w towarzystwie rodziny będzie wkładał do ust duży kęs pieczonego łososia. Chyba, że synowie złamią zakaz i dadzą się ponieść gorączce meczu, który bez względu na wspomnienia, był do niedawna największym zawodowym wyzwaniem w życiu ich sławnego taty. Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego