FC Barcelona udany sezon 2017/2018 kończyła w niedzielę na Camp Nou starciem z Realem Sociedad San Sebastian. Jeszcze tydzień temu miała szansę zakończyć sezon LaLiga bez porażki, ale uległa Levante UD 4:5 i straciła status niepokonanych dopiero w 37. kolejce zmagań. Teraz zostało już mistrzom dograć sezon w starciu z Baskami, którzy znów finiszują w środku tabeli. Nim obie drużyny ruszyły do walki gracze Realu Sociedad utworzyli na cześć mistrzów szpaler, a zespół wyprowadził na boisko żegnający się z klubem Andres Iniesta, który w niedzielę miał zagrać dla Blaugrany po raz ostatni. Do przerwy Barca nie zachwycała, choć długo rozgrywała piłkę i starała się w swoim stylu zmusić rywali do błędu. Efekt? Raptem jeden celny strzał na bramkę Miguela Angela Moyi i oczekiwanie na występ Lionela Messiego, który zasiadł na ławce rezerwowych na początku meczu. "Atomowa pchła" zapewniła sobie tytuł króla strzelców, a trener Ernesto Valverde dał szansę Ousmane Dembele, zostawiając sobie największego asa w talii w rękawie. Francuz nie wspominał zresztą pierwszej połowy dobrze, w samej końcówce Raul Navas brutalnie go "wyciął", ale i tak nie wyleciał z murawy. Po zmianie stron Barcelona długo szukała drogi do bramki rywali, aż w 57. minucie Luis Suarez nie podał do Philippe Coutinho, który zakręcił przed polem karnym dwoma rywalami, by kropnąć prawą nogą w samo okienko bramki przyjezdnych. Ten cudowny gol otworzył wynik meczu, Duma Katalonii mogła grać i atakować już na większym luzie, a goście mieli przed oczyma widmo porażki. Bohater i strzelec gola po niemal 70 minutach gry opuścił murawę żegnany gromkimi brawami, a szansę dostał wreszcie Messi. Argentyńczyk na murawie furory nie zrobił, a wszystkie oczy kibiców i tak były zwrócone na Iniestę, który w 82. minucie zszedł, żegnany burzą braw i łez wiernych fanów. To był najważniejszy moment wieczoru, heros zszedł ze sceny, zostawiając zespół na szczycie i ze świetnymi perspektywami. Po chwili starcie dobiegło końca, a na Camp Nou rozpoczęła się mistrzowska feta.