Primera Division - kliknij i sprawdź terminarz! "Blaugrana" przeżywa kryzys tożsamości. O La Masii, o której głośno było za sprawą sukcesów Pepa Guardioli próżno szukać chociaż słowa. Coraz mniej zawodników wychowanych na Camp Nou pochodzi ze słynnej akademii. Sergi Samper, który miał być nadzieją na zastąpienie Sergio Busquetsa, na kilka dni przed startem sezonu usłyszał, że ma szukać sobie nowego klubu. Nic dziwnego, Barcelona ściągnęła przecież Paulinho, a zawodnik za 40 milionów nie może siedzieć na ławce i oglądać popisów 22-letniego młokosa. Na takich poczynaniach traci nie tylko pierwszy zespół, ale i drużyna rezerw, która występuje w Segunda Division. Drużyna Gerarda Lopeza nie przypomina zespołu sprzed kilku lat, w którym próżno było szukać zawodników powyżej 23. roku życia oraz takich, którzy wychowali się poza Katalonią. Kwintesencją nowej polityki jest jednak ściągnięcie 24-letniego Anthony'ego Lozano z Hondurasu, który ma zapewnić Barcelonie B... utrzymanie na zapleczu Primera Division. Nie ma wątpliwości, że nigdy nie zagra w pierwszej drużynie. Nic dziwnego, że podobne poczynania irytują kibiców "Dumy Katalonii". Z rozrzewnieniem wspominają czasy, kiedy Guardiola na raz wprowadził do zespołu Gerarda Pique, Sergio Busquetsa czy Pedro Rodrigueza, zdobywając przy tym potrójną koronę. Po niespodziewanym odejściu Neymara trwa gorączkowe poszukiwanie następcy, a kluby, które negocjują z Barceloną rzucają zaporowe ceny. Philippe Coutinho? - Zaczniemy rozmawiać od kwoty 100 milionów w górę! Ousmane Dembele? - Nie interesuje nas żadna kwota poniżej 120 milionów! Tak wyglądają dialogi katalońskich działaczy z angielskimi czy niemieckimi działaczami. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że Brazylijczyk czy Francuz z miejsca "wskoczą w buty Neymara" i zaczną ciągnąć drużynę za uszy. Inne wzmocnienia - Nelson Semedo i Gerard Deulofeu także nie rzucają na kolana, biorąc pod uwagę jak wygląda kadra Realu Madryt. Barcelona Josepa Marii Bartomeu, który przejął prezydenturę po Sandro Rosellu, to maszynka do zarabiania pieniędzy. Coraz większe wpływy nie są jednak najważniejsze dla kibica. Dla niego liczy się efektowna gra, a tej zaczyna powoli brakować. "Blaugrana" podpisuje rekordowe kontrakty reklamowe, a wkrótce spieniężyć ma nawet nowy stadion. Zamiast Nuevo Camp Nou czy Estadio Johan Cruyff, kibic otrzyma Estadio Qatar Airways lub coś w podobnym tonie. Nieprawdopodobne? 10-15 lat temu nikt w Katalonii nie pomyślałby, że można skomercjalizować koszulkę. Barcelona była dumna z filozofii, która zakładała, że przód meczowego trykotu nie zawiera niczego poza klubowym herbem oraz logiem sponsora technicznego. To wyróżniało ją spośród europejskich potęg, które wyciągały coraz więcej pieniędzy od możnych firm z całego świata. Pozwalało, bez cienia hipokryzji, używać hasła "więcej niż klub". Zarząd Barcelona nie ogranicza się jednak do zarabiania pieniędzy. Po pierwszym spotkaniu z Realem Madryt, dyrektor generalny pionu sportowego - Pep Segura stwierdził, że błąd Gerarda Pique zaważył na porażce. W obronę kolegę wziął Sergio Busquets, który upomniał działacza, że ten nie powinien wypowiadać się w ten sposób na zewnątrz. Dodał również, że błąd Pique nie był jedynym powodem porażki. Piłkarze mają także za złe zarządowi, że ten nie zdołał zatrzymać Neymara. W atmosferze piętrzącego się konfliktu na linii szatnia-zarząd, łatwych początków nie ma z pewnością Ernesto Valverde. Bask zdawał sobie sprawę, że wchodzi do zespołu pełnego gwiazd, ale raczej nie spodziewał się, iż znajdzie się w samym środku cyklonu jakim może być wojna między piłkarzami a działaczami. W 2003 roku, kiedy ostatnio na Camp Nou było tak gorąco, do gry wkroczył Joan Laporta. Jako prezydent sprowadził do Katalonii Ronaldinho, Samuela Eto'o, a potem zatrudnił Pepa Guardiolę. Były sternik zapowiada, że jeśli tylko uda się zmusić Bartomeu do odejścia, to wystartuje w wyborach na prezydenta klubu i postara się odkurzyć klubową filozofię. Autor: Kamil Kania