Pomyślałem, że Ukraińcy albo nie przyjadą do Monachium na mecz z Rumunią na otwarcie Euro 2024, albo powiedzą mi coś w stylu: "Wy macie igrzyska i zabawę, a my mamy codzienną śmierć". Bo przecież trudno pytać ukraińskich kibiców o to, kto wygra mecz, skoro nie wiadomo, kto wygra wojnę i ile jeszcze osób zginie. Dziennikarz latający za tymi wynikami, składami i absurdalnymi niekiedy wypowiedziami z mixed zony nagle ma przed sobą ludzi nadający innego kontekstu sportowi w obliczu wojny, śmierci i zniszczenia. Zatem nie zapytam Ukraińców o to, kto wygra. Nie mogę. To byłoby nie w porządku, to byłoby niestosowne w czasach, gdy powiedzieć im "kibicujemy wam" znaczy zupełnie co innego niż wtedy, gdy Putin nie wyciągał jeszcze łap po ludzkie życie. Zapytam ich, jak ważny jest ten mecz i turniej. Powiedzą mi pewnie, że... zresztą zobaczymy, co powiedzą. - Rosyjski? Cóż.... - młodzi ukraińscy kibice w monachijskim metrze mają nietęgie miny. Tak, to też pewnie niestosowne, ale nie znam ukraińskiego. Tłumaczę to. - Nie w tym rzecz - oni na to. - Rosyjski może być jak każdy język, w którym dwóch ludzi może się porozumieć w danej chwili. Nie o to chodzi - machają ręką, gdy ruszamy z Odeonplatz w stronę Allianz Areny. - Chodzi o to, że my go słabo znamy. Urodziliśmy się po upadku ZSRR. Nie pamiętamy ani tych czasów, ani języka rosyjskiego. Rosja coś mówi dużo o przeszłości. My tej przeszłości nie znamy. Nie wiemy, o co jej chodzi. Nie znają też wojny. Mieszkają w Niemczech od lat. Dla nich przyjazd do Monachium na mecz Ukrainy to nie jest wielki wysiłek. Zaraz po nim wrócą do domu. A kibice z samej Ukrainy? - Nie mogą tu przyjechać. Granica zamknięta - słyszę. Z Garching na mecz jedzie spora grupa kibiców rumuńskich, którzy absolutnie zdominowali trybuny, Monachium, nie mówiąc o samym meczu. Jest jednak także sporo Ukraińców. Wład jest jednym z nich. - To prawda, większość ukraińskich fanów to ludzie, którzy przyjechali do Monachium z całej Europy. Z Polski też, sporo Ukraińców z Polski przyjechało. Nawet z Rumunii przyjechali, bo jesteśmy wszędzie. I wszyscy nas przyjęli, pomogli. Jesteśmy wdzięczni. Tacy Ukraińcy mieszkający za granicą jak ja przyjeżdżają także po to, by podziękować. On mieszka w Monachium. Jego kolega Sasza (Ołeksandr) także. On nie mówi nic, po prostu tu jest. Po meczu wsiadają w tramwaj i są w domu, bez bomb i alarmów. Wlad dodaje: - Chcesz wiedzieć, jak ważny jest ten mecz i turniej? Otóż to nie jest błahostka, to nie jest tylko zabawa i tylko sport. To, że ja obejrzę tutaj na stadionie, to nic nie znaczy. Ale obejrzą to ludzie tam, w bombardowanych miastach. I nasi chłopcy na froncie będą oglądali mecz Ukrainy z Rumunią przed walką. To dopiero coś znaczy. - Żołnierze obejrzą mecz na froncie? - Oczywiście, że tak. Na telefonach, na czym się da, ale obejrzą. Bądź pewien. - Będzie transmisja w strefie walk? W bombardowanych miastach? Będzie prąd? - Będzie. Poradzą sobie z prądem, zawsze sobie jakoś radzą. Oczywiście, że będzie. Ukraina ma być widoczna, sport to transparent Wlad dodaje, że Ukraina walczy na Euro 2024 nie tylko o to, aby wyjść z grupy, wygrać. Walczy także o to, by się pokazać światu. Rzucić mu się w oczy. - Tu nie chodzi o igrzyska, ale o widoczność. Chcemy być widoczni, bo ludzie łatwo przenoszą uwagę gdzie indziej. Sport to wielki transparent, największy na świecie. To nie są tylko igrzyska. Andrij pochodzi z Nikołajewa. Też pracuje za granicą i twierdzi, że przed 2022 rokiem nikt nigdzie nie słyszał o jego Nikołajewie. Odkąd miasto zaczęli bombardować Rosjanie, każdy o nim słyszał. I o pobliskiej Wyspie Węży. I o ruskim korabliu, co ma iść... Ale muszą o nas słyszeć - powiada. Nazwa każdego ukraińskiego miasta trafionego bombą powinna być znana światu - dodaje. - Czy rzeczywiście kibice z samej Ukrainy nie mogą tu przyjechać? - dopytuję. I wtedy słyszę z boku: - Otóż nie, to nieprawda. Ja przyjechałem. Jestem z Czerniowców. I on też. Dwóch sporej tuszy kibiców podchodzi do nas. Mają czapki w ukraińskich barwach, owinięcie są niebiesko-żółtymi flagami. - Tylko, że ja mam sześćdziesiąt osiem lat. Kolega też po sześćdziesiątce. To nas puścili. A to mój syn, też przyjechał, ale on z Zurychu. Mieszka w Szwajcarii - wyjaśnia. Kiedy metro podjeżdża żółte koszulki Ukraińców zlewają się z żółtymi koszulkami Rumunów. Jakby w jednej chwili zaczynali stanowić jedność. Zaczynają ze sobą rozmawiać jak zwykli ludzie w normalnych czasach. O wynikach, o smaku piwa. Dopiero teraz mam odwagę zapytać o to, kto wygra. Radosław Nawrot, Monachium *** Zobacz także nasz raport specjalny i bądź na bieżąco: Euro 2024.