Reprezentacja Serbii nieudanie rozpoczęła mistrzostwa Europy w Niemczech, choć trzeba przyznać, że rywal, z którym mierzyła się ekipa prowadzona przez Stojkovicia był z tej najwyższej półki. W swoim pierwszym meczu tej imprezy bowiem Serbowie mierzyli się z Anglikami, a więc drużyną, która przed startem turnieju typowana była do roli tej, która ma prawo bardzo realnie myśleć o wygraniu całego turnieju. Anglicy nie zachwycili, ale wygrali 1:0, a zespół z Bałkanów znalazł się w trudnej sytuacji. Złe wieści przed meczem Polaków. "Nie wiem, czy to nam coś da" Na korzyść Serbów z pewnością w jakimś stopniu działał fakt, że w drugim spotkaniu tej grupy padł remis. Słowenia swój pojedynek z Duńczykami zakończyła wynikiem 1:1, co sprawiało, że tak naprawdę w tej grupie mogło się wydarzyć jeszcze wszystko. W pierwszym czwartkowym meczu oglądaliśmy właśnie rywalizację między Serbami i Słoweńcami o niezwykle cenne trzy punkty. Niewątpliwie bardziej potrzebowała ich reprezentacja Serbii, a pikanterii dodawał fakt, który wyszedł na światło dzienne na kilka godzin przed meczem. Serbia uciekła spod topora. Gol w ostatniej akcji meczu W angielskich mediach pojawiły się bowiem informacje, jakoby pod znakiem zapytania stała dalsza obecność Serbii na tym turnieju. To wszystko w związku z groźbą, jaką wystosował wobec UEFA Jovan Surbatović, sekretarz generalny serbskiej federacji [WIĘCEJ TUTAJ]. Ostatnie mecze, które rozpoczynały się o godzinie 15:00, pokazały, że warto odpalić wówczas telewizor, bo wiele można przegapić. Tego samego oczekiwano oczywiście od tego czwartkowego pojedynku, choć jasne było, że dorównanie starciu, choćby między Chorwacją i Albanią, łatwe nie będzie. Pierwsze minuty rywalizacji na stadionie w Monachium pokazały, że może to być pojedynek o niezwykłej energetyce, ale nieco mniejszej jakość stricte piłkarskiej. Były kapitan reprezentacji "boi się o Polaków". Mówi o austriackiej agresji Pierwsza połowa miała prawo rozczarować, szczególnie gdy spojrzymy na klarowne sytuacje po obu stronach. Tych było bowiem dość mało. Obie ekipy oddały łącznie cztery celne strzały, a ta część spotkania zakończyła się bezbramkowym remisem, który z pewnością bardziej zadowalał Słoweńców. Przed drugą połową selekcjoner Serbii zdecydował się więc na zmianę i boisko opuścił były zawodnik Legii Warszawa, a więc Filip Mladenović. W jakimś stopniu na pewno ta zmiana pomogła, bo formalni goście tego meczu zaczęli nieco odważniej atakować, ale wciąż nie potrafili pokonał stojącego w bramce Jana Oblaka. Słowenia wypadów pod bramkę rywali miała zdecydowanie mniej, ale była w tych akcjach bardzo konkretna. Najpierw znakomitą akcję przeprowadził Benjamin Sesko, ale jego strzał z dystansu został obroniony. Szczęsny znów wbił szpilkę byłemu selekcjonerowi. Subtelnie, ale celnie Kilka minut później stojący między słupkami Rajković nie miał już jednak szans. Doskonałym podaniem między bramkarza a obronę Serbii popisał się Elsnik. Piłka doleciała idealnie na nogę Karnicnika, a ten z ledwie kilku metrów wpakował ją do siatki i otworzył wynik tej rywalizacji. Od tego momentu Serbowie znaleźli się już w bardzo trudnej sytuacji i było to widać na murawie, bo piłkarze Stojkovicia ruszyli do ataku, który jednak niewiele im przynosił, a czas uciekał. Słowenia oczywiście robiła wszystko, aby kraść kolejne niezwykle cenne sekundy i ta sztuka udawała im się doskonale, aż do 95. minuty. Wówczas w ostatnich sekundach sędzia wskazał na rzut rożny dla Serbii. Do piłki podszedł Ilić, który dośrodkował w pole karne, a tam najlepiej odnalazł się były gwiazdor Realu Madryt, a obecnie piłkarz AC Milan - Luka Jović. Szarpiąc się z rywalami zdołał jeszcze skierować piłkę do siatki i doprowadzić stadion do szaleństwa. Serbia wyrównała i w ostatniej akcji meczu uratowała swoje szanse na przeżycie w tym turnieju.