Przecież to jest niemożliwe - wydawało się. Od niesamowitego, najlepszego dotąd na turnieju Euro 2024 meczu Gruzji z Turcją minęły zaledwie cztery dni. W cztery dni podnieść się po tak heroicznym boju, jaki wtedy pokazała światu Gruzja? Tu i cztery tygodnie byłoby mało. Zwłaszcza, że Gruzja dała z siebie wszystko, a meczu z Turcją nie zremisowała nawet. Słupki, poprzeczki, bramkarz pod bramką rywali, a jednak to turecka kontra zakończyła mecz wynikiem 3:1. Można się podłamać. No chyba, że się jest Gruzją. Można się wykończyć. No chyba, że się jest Gruzją. Gruzini wiedzą, po co przyjechali na Euro 2024. To ich pierwsza w dziejach, życiowa i historyczna szansa. Kto wie, kiedy nadarzy się kolejna i czy w ogóle się to stanie. Porozrzucani dawniej po rozmaitych, także wielkich drużynach radzieckich - a to tej z mundialu 1966, a to tej z Euro 1072, a to tej zwłaszcza z meczu z Polską na mundialu 1982 (gruzińscy piłkarze stanowili o sile tamtego ZSRR) - odnosili z nimi sukcesy. Teraz jednak czas na sukcesy niepodległe. Własne. Gruzja gra na Euro 2024. Wiwaty w samolocie Mój przyjaciel udawał się samolotem z Monachium do Tbilisi akurat w dniu meczu Gruzji z Turcją. Obsługa samolotu wysoko, nad chmurami podała, że jest 1:1. Na pokładzie wybuchła radość, wiwaty. Bo to już coś. Gruzja konsumuje Euro 2024 małymi kąskami, które stopniowo przechodzą w hausty. Remisowała i prawie wygrała z Turcją. Ostatecznie przegrała - nie szkodzi. Ważne, że tu jest. Giorgi Citaiszwili, dzisiaj gracz miejscowego Dynamo Batumi, a jeszcze niedawno zawodnik Lecha Poznań. mówił mi wtedy, w Dortmundzie, po starciu z Turcją, że jest w pełni świadom tego, co się o Gruzinach mówiło. Że weszli na Euro 2024 kuchennymi drzwiami, gdzieś bokiem, od strony Azji i Kaukazu. Wpuszczono ich, gdyż taki regulamin dopuszczający baraże tych mniejszych ekip. Z nich jedna zawsze dostaje zaproszenie na wielki bal i teraz, po ograniu Luksemburga i Grecji, dostała go Gruzja. - My musimy pokazywać, że nie dostaliśmy miejsca na turnieju na piękne oczy. Że zasługujemy. I pokazujemy. Powtarzam to tu, powtarzamy grą na boisku: zasługujemy na to, aby tu być - mówił. Jakim jednak kosztem? Ta mała Gruzja, ta niepozorna drużyna niedoświadczenia w takich bojach, bez jakiejkolwiek historii turniejowej wykraczającej poza przodków z ZSRR, musiała stracić z Turcją wiele sił. Może wszystkie... Minęły tylko cztery dni do kolejnego meczu z Czechami. To za mało, wydawało się z początku, gdy Czesi zgnietli Gruzinów jak chinkali, wyciskając z nich sok. Gruzja była nieobecna, nie do poznania, jakby nie ta sama. Stłamszona, słaba, bez pomysłu i bez akcji, która dla Czechów znaczyłaby cokolwiek groźnego. Rozbijana trzydzieści metrów od czeskiej bramki, sama schowana za gardą i wyraźnym "nie bij!". Czesi jak "Sąsiedzi" Wszystko się waliło Gruzini to jednak dżigici. Czas pracował na ich korzyść, a Czesi zaczęli działać niczym "Sąsiedzi" i ich bohaterowie, majsterkowicze Mat i Pat. Co stworzyli, to się psuło. Gdy Adam Hložek dostał dar w postaci piłki odbitej jakoś dziwnie od gruzińskiej obrony i wpakował ją do siatki, okazało się, że przy okazji dotknął jej ręką. Gdzieś tam subtelnie, ale na Euro 2024 mamy permanentną inwigilację. VAR wyłapie subtelności i ręce wsadzone tam, gdzie nie trzeba. Kiedy ten sam Adam Hložek uderzył w sytuacji czystej jak niebo nad Kaukazem, to akurat w bramkarza Giorgi Mamardaszwiliego. Gdyby ktoś się zastanawiał, czy to dobry zawodnik, to on postanowił temat wyjaśnić przy akcji Patrika Schicka. Czeski bohater poprzedniego Euro 2021, pogromca Szkotów, Chorwatów czy zwłaszcza Holendrów, dwoma skrętami wpuścił całą gruzińską obronę w maliny. Strzelił tak jak strzelał trzy lata temu, ale Mamardaszwili obronił na światowym poziomie. Kiedy wreszcie ruszyła Gruzja i jej kapitan Guram Kaszia zmarnował wręcz wyśnioną okazję, a Czesi już sobie gratulowali zażegnania zagrożenia, sędzia dostał szept na słuchawkę i pobiegł do VAR. Ręka! Okazało się, że Robin Hranač zagrał ręką. No "Sąsiedzi" po prostu, wszystko nie tak, gdyż Georges Mikautadze wykorzystał karnego. Czesi przegrywali. Przegrywali z Gruzją, która znowu pokazywała, że zasługuje na to, aby tu być. Z zespołem, który obok gwiazd SSC Napoli jak Chwicza Kwaracchelija ma przecież zawodników z naszej ekstraklasy, rodem z Lecha Poznań, Cracovii, Wisły Kraków czy Pogoni Szczecin. W końcu jednak czescy "Sąsiedzi" mogli zgiąć ręce w łokci i sobie pogratulować. Patrik Schick i Adam Hložek to jednak gracze rewelacyjnego Bayeru Leverkusen, nieoczywistego mistrza Niemiec. Sami też powinni być rewelacyjni. W końcu więc bohater poprzedniego Euro przypomniał, że Czesi potrafią być niebanalni. Instynkt, szybkość, reakcja - gdy Ondřej Lingr trafił w słupek, Patrik Scick dopadł do piłki i wyrównał. A kolejne gole zaczęły wtedy wyglądać na kwestię czasu. Gruzja znowu przeszła do fazy bohaterskiej obrony i ikonicznej walki z silniejszym rywalem. Każdy tu teoretycznie jest od niej silniejszy. Czechy ich gniotły, maltretowały i czekali na nieuchronne, bo tym razem gruziński zespół nie gryzł przeciwnika tak, jak kąsał Turków. Czeski zespół nacierał coraz tłumniej, a Gruzini gonili resztkami sił. Chwicza Kwaracchelija schodził na zmianie ledwo żywy. W piątej minucie doliczonego czasu to ona jednak wyszła z kontra podobnej do tej, którą kilka dni temu wyprowadziła Turcja. Saba Łobżanidze zmarnował ją jednak. Ledwo żywa była cała Gruzja, dla której wywalczenie tego punktu było jak wejście na Elbrus. Zdobyła go jednak, wyszarpała, przeszła do historii. Ma na Euro 2024 lepszy dorobek niż Polska. Zobacz także nasz raport specjalny i bądź na bieżąco: Euro 2024.