Słowacja jest tą ekipą, która na turnieju mistrzostw Europy 2024, która sprawiła być może największą sensację na tej imprezie. Zespół prowadzony przez Calzonę w pierwszej kolejce fazy grupowej pokonał bowiem jednego z faworytów do odegrania bardzo znaczącej roli w tym turnieju. Słowacy wygrali tamto spotkanie 1:0, przez co zapewnili sobie bardzo komfortową sytuację przed kolejnymi dwoma meczami fazy grupowej turnieju. Każdy dodatkowy punkt zapewniałby bowiem prawie pewny awans. Maciej Szczęsny nagle wypalił o Wojciechu Szczęsnym. Bez ogródek Po drugiej stronie barykady znalazła się Rumunia, która w pierwszym meczu turnieju nie dała żadnych szans ekipie, która przez wielu typowana była do roli czarnego konia imprezy. Mowa rzecz jasna o Ukrainie, która na papierze wyglądała bardzo dobrze. Na boisku nie było tego jednak widać zupełnie. Zespół prowadzony przez Iordanescu kompletnie rozbił ekipę dowodzoną przez Rebrowa, strzelając jej aż trzy gole. Obie te drużyny swój drugi mecz fazy grupowej przegrały. Gol byłego gwiazdora Legii Warszawa, a potem zwrot. Szokujące zakończenie grupy To, oraz inne wyniki sprawiały, że przed trzecią kolejką sytuacja była bardzo jasna. W rywalizacji we Frankfurcie był jeden wynik, który pasował obu zespołom. Tym był remis. Każdy podział punktów gwarantował bowiem wyjście z grupy obu tym kadrom, co sprawiało, że oczekiwania przed tym pojedynkiem nie były zbyt duże. Każdy miał pełną świadomość tego, jak wygląda sytuacja i co będzie zadowalać oba zespoły. Czego przestraszył się Probierz? To się wydarzyło tuż przed meczem z Austrią Mecz rozpoczął się jednak z dość wysokiego "C", być może nawet wyższego, niż można było tego oczekiwać, a pierwszym bohaterem okazał się były gwiazdor Legii Warszawa - Ondrej Duda. Słowak, mierzący nieco ponad 180 centymetrów wzrostu znakomicie odnalazł się w polu karnym Rumunii i perfekcyjnym strzałem głową pokonał bramkarza rywali. Jeszcze przed końcem pierwszej połowy formalni goście tego spotkania odpowiedzieli na gola Słowaków. Pomóc w tym musiał system VAR. Sędzia Siebert zauważył bowiem faul Davida Hancko, a początkowo wskazał na rzut wolny tuż przed polem karnym. Po kilkudziesięciu sekundach Niemiec zmienił jednak swoją decyzję i podyktował rzut karny. Do piłki ustawionej na 11. metrze podszedł Marin i zdecydowanie nerwy go nie zjadły. Rumun uderzył absolutnie perfekcyjnie, w samo okienko bramki. Bramkarz nie miał absolutnie nic do powiedzenia i do przerwy mieliśmy oczekiwany remis. Druga połowa nie przyniosła zbyt wiele emocji, choć obie ekipy miały swoje szanse, aby przechylić szalę na właśną korzyść. Niewiele z nich było jednak na tyle klarownych, aby kibice musieli uważać na podniesione ciśnienie. To sprawia, że spotkanie zakończyło się zgodnie z oczekiwaniami, a więc remisem, choć nie bezbramkowym, a 1:1. Dzięki temu wynikowi grupę E wygrała Rumunia, co z pewnością jest największą sensacją tego turnieju.