Trudno nawet oszacować liczbę kibiców rumuńskich. Sami mówili nam przed meczem, że jest ich ponad 30 tysięcy, ale na razie, bo wciąż dojeżdżają do Monachium nowi. Trudno też policzyć, bo tak się składa, że i fani Rumunii, i Ukrainy nosili żółte koszulki, więc stadion był cały żółty. Można jednak ostrożnie założyć, że grubo ponad połowa monachijskiego 60-tysięcznika należała do Rumunów. I to miało ogromne znaczenie. Wielu z tych kibiców nie pamiętało jak dla Rumunii grał wielki Gheorghe Hagi, ale gdy ten pojawił się na murawie przed meczem, rozległa się ściana wrzasku i entuzjazmu. Rumunia marzy o powrocie czasów Hagiego, gdy dochodziła do ćwierćfinału mistrzostw świata i biła największych. Teraz jest tłem europejskiej czołówki i dawnej potęgi. Nawet gdy w 2021 roku Bukareszt był jednym z miast-organizatorów przedziwnego Euro, doszło do kuriozalnej sytuacji. Rumunia była gospodarzem mistrzostw Europy, a nie grała na nich. Nie zakwalifikowała się. Na mundial w Katarze też, a podczas Euro 2016 zlała ją Albania. Nic dziwnego, że faworyta upatrywano - mimo wszystko - w Ukrainie. Mimo wszystko, bo to zespół trudny do analizy. W Ukrainie trwa wojna, reprezentacja ma sporo problemów, ale jest. Ten występ na Euro 2024 był pierwszym dla Ukrainy od czasów rosyjskiej inwazji z lutego 2022 roku. A zatem szalenie ważnym, by się pokazać. Pokazać, że wykluczonej Rosji nie ma, ale Ukraina jest i walczy. To nie była ta Ukraina ze Stadionu Narodowego My w Polsce też nie byliśmy pewni, co Ukraińcy potrafią. Reprezentacja Michała Probierza wygrała z nimi w sparingu przed turniejem Euro 2024 bez trudu 3:1, no ale w wyjściowej jedenastce Ukrainy na mecz z Rumunią wybiegło zaledwie dwóch piłkarzy z tamtego meczu na Stadionie Narodowym. Dwóch napastników - Sudakow i Dowbyk. Heorhij Sudakow z Szachtara Donieck - symbolu dawnej potęgi ukraińskiej piłki sponiewieranej przez kremlowską napaść i zniszczenie - był zresztą bliski zdobycia gola dla Ukrainy. Początek meczu do niej należał, niewiele wskazywało na to, że Rumunia zaraz strzeli gola. No może potężne uderzenie Florinela Comana, bo też rumuński zespół niemal dosłownie łapał wiatr w żagle pod wpływem wykrzyczanego dopingu swoich kibiców. Było widać jak się rozkręca, jak naciera, jak tremę najpierw zastępuje odwaga, wreszcie aż brawura. Rumunia szarżowała na Ukrainę z całą zawziętością, podkręcała tempo i sprawiała, że jakościowa przewaga ukraińskich piłkarzy nikła w oczach. Strzał Comana strzałem Comana. Nie Coman był tu niszczycielem, cale Nicolae Stanciu. Ukraina popełniła wtedy błąd. Popełnił go nie byle kto, bo sam Ołeksandr Zinczenko z Arsenalu. Wybił piłkę za krótko, pod nogi rywali, akurat pod samym nosem tej kilkudziesięciotysięcznej ściany rumuńskich kibiców wrzeszczących ile wlezie. Czy miało to znaczenie? Musiało mieć. I do tej piłki źle wybitej dopadł Nicolae Stanciu... jak kropnął! Andrij Łunin pofrunął tak, jak w Realu Madryt nawet rzadko fruwa, ale nie zdołał jej sięgnąć. Obecny na meczu Gheorghe Hagi mógł być dumny. 30 lat po jego uderzeniach kolejny Rumun zachwycał świat w podobny sposób. Ołeksandr Zinczenko od razu podszedł do Andrija Łunina. Poklepali się po plecach, głowie, pocieszali, ale nie mogli szybko zmienić tego, co ten gol spowodował. Prowadzenia Rumunów i absolutnego nakręcenia się Rumunów, którzy teraz biegali do taktu wyznaczanego im przez niewyobrażalny doping. I poszło. Gheorghe Hagi mógł być dumny ze swego naśladowcy Nicolae Stanciu, ale zapewne duma rozpierała go także z powodu strzału Razvana Marina po przerwie. To już nie była sprawa jednego strzału jednego piłkarza, ale całej cudownej akcji Rumunów jak za najlepszych lat. Ukraińcy stracili piłkę w akcji ofensywnej. Pach, pach, pach, kilka podań i kontra Rumunii okazała się zabójcza, a kończące uderzenie Razvana Marina, gdy ukraińskiej obronie wydawało się już, że zażegnała problem - imponujące. Rumunia prowadziła 2:0 po dwóch cudownych strzałach, a trzy minuty po golu Razvana Marina koncertowo rozegrała krótko rzut rożny. Razvan Man wjechał w pole karne, Denis Dragus wykończył. Ukraina była na łopatkach przy wyniku 3:0 dla Rumunii. A pokazywany na telebimie Andrij Szewczenko z zakłopotaniem rozglądał się tu i ówdzie, szukając wytłumaczenia tego pogromu. A Rumunia brała pięknie, grała cudownie. Grała jak w 1994 roku za czasów Gheorghe Hagiego, gdy naprawdę wiele osób spodziewało się finału Rumunia - Bułgaria na zwieńczenie amerykańskiego mundialu. Kibice rumuńscy płakali ze szczęścia, uderzali się w policzki. Ukraińcy stali sparaliżowani. Nie tak miało być. 3:0 to najwyższy wynik jaki Rumunia uzyskała kiedykolwiek na jakimkolwiek turnieju mistrzostw Europy czy świata. A to niebagatelne, bo gra na nich od... początku. Od pierwszego mundialu w 1930 roku. Radosław Nawrot, Monachium