To chyba pierwszy taki przypadek w dziejach startów polskiej drużyny na dużych imprezach mistrzowskich, gdy jedzie ona na turniej bez nadmiernych oczekiwań. Nie, nie nadmiernych - bez jakichkolwiek. Przypominam sobie tylko jedną taka sytuację - mundial 1982 roku w Hiszpanii, ale wtedy były inne okoliczności. Polska jechała na mistrzostwa świata w warunkach stanu wojennego, nawet nie miała z kim grać sparingów. Poza tym przypadkiem zawsze jechaliśmy na turniej napakowani ambicją i przekonaniem o możliwym sukcesie. Relatywnie najmniej w 1974 roku, ale nawet wtedy zespół Kazimierza Górskiego był przecież mistrzem olimpijskim. Jacek Gmoch w 1978 roku jechał po tytuł, a to, co działo się w XXI wieku, dobrze wiemy. Jerzy Engel miał podbić Azję, Paweł Janas zaczarować niemieckie stadiony autorskim składem, Franciszek Smuda miał wygrać dziecinnie łatwą grupę na Euro 2012 i takich przypadków można mnożyć. Zawsze najpotężniejsi jesteśmy tuż przed pierwszym meczem. Polska nie jedzie już niczego podbijać Teraz jest jednak inaczej. Mimo iż Michał Probierz przystępuje do Euro 2024 nieoczekiwanie jako niepokonany polski selekcjoner, który pozbierał drużynę po katastrofie eliminacji do tych mistrzostw Europy, to jednak ich widmo nadal się nad Polakami unosi. Nic dziwnego, że tak łatwo zapomnieć, że przegrało się z Albanią i Mołdawią, a z Czechami niewiele się miało do powiedzenia. Od uderzenia w dno boli głowa, doskwiera kręgosłup i nie pozwala napiąć muskułów. I Michał Probierz może teraz na konferencji prasowej przed debiutem na Euro "mieć w sobie dużo spokoju". Może. Bo nikt niczego od niego tak naprawdę nie oczekuje, niczego nie chce, może poza tym żeby nie pękały nam już więcej oczy podczas gry polskiej reprezentacji. Na dodatek ma grupę śmierci z Holandią, Francją i idącą w górę Austrią. A gdy zabrakło Roberta Lewandowskiego i być może kilku kolejnych graczy, w zasadzie oczekiwania stopniały do poziomu: "po prostu wyjdźcie i nie dajcie się zdemolować". Widać to nie tylko na spokojnych konferencjach prasowych, gdzie niektórzy dziennikarze pytają o żugajki, plany wakacyjne i o to, kto z bliskich i znajomych będzie na meczu. Letnio, bez presji, bez zaciskania dłoni na gardle. Widać to także wokół mistrzostw. Ilu polskich kibiców przybędzie do Hamburga? Przekonamy się w niedzielę, jak wielu polskich kibiców przyjedzie do Hamburga, ale chociaż mistrzostwa są pod nosem, nie ma u nich chyba aż takiego ciśnienia jak kiedyś. Proszę też zwrócić uwagę na bloczki reklamowe przed meczami i studiem turniejowym. Nie są to już reklamy tak wybitne jak lata temu, nie są tworzone specjalnie na turniej i na tę okazję, a jeżeli już nawet są, to gwiazdami okazują się w nich komentatorzy i dziennikarze, a nie zawodnicy. Z piłkarzy zobaczymy w reklamach... Jakuba Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczka. Zupełnie jakby turniej mijał nas gdzieś bokiem, jakby i od kibiców nikt nie oczekiwał, że wielce się nim przejmą. Umówmy się, że reprezentacja Polski w ostatnich latach zrobiła wiele, by tak się właśnie stało. Pasmo afer i beznadziejnych wyników od czasu katarskiego mundialu nie pomogło. Polska nie tylko jedzie do Niemiec jako nie-faworyt, ale na dodatek nie-faworyt poważnie zwichnięty, po przejściach. Dlatego Michał Probierz ma to, na co nie mogli liczyć inni selekcjonerzy. Święty spokój. Przynajmniej do niedzieli. PS Polska na wspomnianym mundialu w Hiszpanii w 1982 roku została trzecią drużyną świata. Zupełnie bez oczekiwań.