Jakub Żelepień, Interia: Niewiele osób o tym wie, ale jeśli chodzi o Polaków w UEFA, to mamy nie tylko Zbigniewa Bońka. Tomasz Świerczewski: Zdecydowanie, jest nas całkiem sporo. Niektórzy są w UEFA od dawna, inni dopiero dołączyli. Mamy swoich przedstawicieli pracujących na stałe w siedzibie w Nyonie, ale są też i tacy, którzy współpracują z federacją. Ja de facto nie jestem zatrudniony przez UEFA. Mam podpisany kontrakt z lokalnym komitetem organizacyjnym, którego współwłaścicielami są w połowie UEFA i DFB. Jest pan venue managerem - brzmi ciekawie, ale i bardzo zagadkowo. Czym zajmuje się pan przy okazji organizacji Euro 2024? - Venue manager to osoba, która jest odpowiedzialna za absolutnie wszystko na danym stadionie podczas imprezy. To dyrektor całego zespołu pracującego na obiekcie. Zakres jest olbrzymi - od ciepłej wody w kranie, przez problemy z piłkarzami, którzy nie chcą wyjść na rozgrzewkę, aż po bezpieczeństwo prezydentów w loży. Mamy 35 obszarów projektowych - media, transmisja telewizyjna, zarządzanie murawą, security, goście VIP i tak dalej - i każdy z nich ma swojego menedżera, eksperta w danej branży, oraz jego mały zespół operacyjny. Łącznie to około 120 osób, którymi kieruję. Muszę mieć względne pojęcie o wszystkich aspektach, żeby być w ogóle partnerem do rozmów dla swoich menedżerów. To ja jestem ostatnią instancją i muszę czasem podjąć trudną decyzję. Szokujący ruch trenera reprezentacji Niemiec. Gwiazda nie zagra na Euro 2024? Jak duża była konkurencja w wyścigu o tę posadę? Ilu kontrkandydatów musiał pan pokonać? - Tutaj pana zaskoczę: raczej niewielu, bo to dość wąskie grono osób na świecie, które wykonują ten zawód. Gdybym miał podać rząd wielkości, to myślę, że 50-60, może maksymalnie 100 ludzi. Z drugiej strony miejsc pracy dla venue managerów podczas takiej imprezy jest tylko 10 - tyle, ile stadionów wykorzystywanych na turnieju. Który to już pański turniej w takiej roli? - Nie zawsze występowałem w roli venue managera, ale generalnie swoją przygodę rozpocząłem podczas Euro 2012. Później był finał Ligi Europy na Stadionie Narodowym, Euro U-21 i mistrzostwa świata U-20 - oba w Polsce. Po drodze przytrafiły się turnieje siatkarskie i młodzieżowe mistrzostwa w Indonezji. W 2022 roku pracowałem natomiast w Katarze przy organizacji mundialu. Myślę, że Euro w Niemczech będzie moją dwunastą imprezą międzynarodową. Jak wiele miesięcy/lat przed turniejem musi pan przeprowadzić się na miejsce imprezy? - Minimum 8-12 miesięcy, ale w Katarze spędziłem na przykład półtora roku. Jestem trochę jak marynarz - pół roku w pracy i kilka tygodni w domu. A do Duesseldorfu kiedy pan przyjechał? - Najpierw w listopadzie wszyscy zjechaliśmy się do Frankfurtu, gdzie przez dwa miesiące mieliśmy intensywne szkolenia. Później każdy ruszył na swój stadion. W Duesseldorfie jestem więc od stycznia i zostaję do końca lipca. UEFA rozważa ważną zmianę przed Euro 2024. Dotknie także Polaków Jak wiele różnych narodowości ma pan w swoim zespole? - Mnóstwo, chyba sam nie jestem w stanie tego zliczyć. Ostatnio dołączył do nas Kanadyjczyk, mamy też na pokładzie ludzi z Brazylii, Indonezji, Stanów Zjednoczonych, Holandii. Przypuszczam, że w moim zespole jest kilkanaście różnych nacji. Wszyscy porozumiewamy się jednak po angielsku, więc nie ma problemów komunikacyjnych między nami. Do rozpoczęcia Euro mniej więcej dwa miesiące, więc chcę zapytać, jak teraz wygląda pańska praca na co dzień. - To przede wszystkim nadzór nad planowaniem operacyjnym. Dogrywamy jeszcze ostatnie szczegóły, chociażby infrastrukturalne. Odświeżamy niektóre elementy stadionu, poprawiamy to, co trzeba. Oprócz tego cały czas wdrażam nowe osoby, rozwiązuję ich problemy, doradzam. Jestem też w bieżącym kontakcie z operatorem obiektu. Mamy też czas, aby przetrenować nasze działania. Wspomniał pan o ponad 100 menedżerach, których ma pan pod sobą, natomiast wyobrażam sobie, że już w trakcie meczu odpowiada pan nie za setki, a za tysiące pracowników. - To jest struktura hierarchiczna, trochę jak w wojsku. Ja mam swoich menedżerów, oni mają swoich podwładnych, podwładni mają podwykonawców i tak dalej. Biorąc pod uwagę wszystkich zaangażowanych w organizację meczu, to jest między sześć a dziesięć tysięcy osób. Jak małe miasteczko. - Proszę nie myśleć, że ja wszystkie te osoby znam z imienia i nazwiska. To jest nierealne. Staram się jednak wprowadzać dobrą atmosferę. Kiedy stewardzi mają szkolenie, pojawiam się tam, ucinam jakieś krótkie pogawędki. Dla wielu naszych pracowników obsługa Euro to olbrzymia przygoda i trzeba o tym pamiętać. Chcę, żeby wszyscy dobrze się czuli i fajnie spędzili ten czas. Praca venue managera wymaga niekiedy bycia psychologiem. Na koniec to, co tygryski lubią najbardziej - anegdotki z pańskiej pracy. Z Euro 2024 jeszcze ich pan siłą rzeczy nie ma, ale z mundialu na pewno coś się znajdzie. - To prawda, tych historii jest dużo, choć nie o wszystkich mogę opowiadać. Przypomina mi się na początek taka: drużyna Japonii, która odwiedziła mój stadion w Katarze w 1/8 finału w meczu przeciwko Chorwacji, zachowuje się dokładnie tak, jak jest to przedstawiane w mediach. Potwierdzam też słynny już na cały świat zwyczaj zostawiania łabędzi origami w szatni po meczu w ramach podziękowania. Łabędzi u nas było tylko - albo aż - pięć, o czym kierownik drużyny poinformował nas wcześniej, dzięki czemu mogłem wybrać kilka osób z zespołu, które najbardziej wyróżniały się swoja pracą, poświęceniem lub innymi pozytywnymi cechami. Nie ukrywam, że jeden z łabędzi trafił w moje posiadanie i muszę przyznać, że traktuję to jako najbardziej cenną pamiątkę z tego turnieju. Kolejna ciekawostka - Stadion 974 jest skonstruowany z około 1300 kontenerów, a nie 974 jak reklamowano przed i w trakcie turnieju. A kontenery były specjalnie konstruowane na potrzeby budowy - żaden z kontenerów nigdy nie był wykorzystywany do transportu morskiego). Świetnie sprzedana opowieść CSR-owa, ale prawda była zupełnie inna. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia