Ponoć to wieloletni niemiecki selekcjoner Sepp Herberger polecił Kazimierzowi Górskiemu miejscowość Murrhardt. Cicha, mówił. Spokojna, dodawał. Schowana między lasami i pagórkami, zaznaczał, co już Kazimierzowi Górskiemu przypadło do gustu. Zwłaszcza że Murrhardt leżało niedaleko Stuttgartu, jedyne 40 km. Nam mundial 1974 roku z wielkim sukcesem polskich piłkarzy Kazimierza Górskiego kojarzy się raczej ze stadionem w Monachium, gdzie wygraliśmy z Brazylią czy zmietliśmy 7:0 z Haiti, a także z Frankfurtem, gdzie na Waldstadionie odbył się słynny "mecz na wodzie" z RFN de facto o finał mistrzostw, przegrany na nasiąkniętym po ulewie boisku. Mniej osób pamięta, że mistrzostwa świata w 1974 roku, na których Polska okazała się rewelacją, rozpoczęliśmy właśnie w Stuttgarcie. To tu, na Neckarstadionie w swym pierwszym meczu, po zaledwie ośmiu (sic!) minutach i golach Grzegorza Laty i Andrzeja Szarmacha biało-czerwoni wygrywali z Argentyną 2:0, a świat przecierał oczy. Ostatecznie wygraliśmy 3:2 i tak zaczęła się droga Polski po sukces na wielkiej imprezie. Polska wygrywała wtedy mecz za meczem, zachwycała grą i zdobyła serca nawet Niemców, którzy tu, w Murrhardt uważali ją niemal za swoją. Polscy piłkarze mówili, że mieszkańcy 10-tysięcznego miasteczka traktowali ich rodzinnie, że czuli się tu świetnie. Herberger powiedział: My zostaliśmy mistrzami świata - Nam Murrhardt przyniosło szczęście w 1954 roku, zostaliśmy mistrzami świata - miał powiedzieć do Kazimierza Górskiego trener Sepp Herberger, który tu trenował z kadrą Niemiec przed mundialem w niedalekiej Szwajcarii i to polskiego selekcjonera przekonało tym bardziej. Wspaniali piłkarze - tak. Wielkie umiejętności Laty, Gadochy, Szarmacha, Tomaszewskiego i innych - jasne. Radosny futbol opracowany przez Kazimierza Górskiego - naturalnie też, ale chyba w tym wszystkim nie doceniamy Murrhardt. Nie doceniamy wyboru miejsca, gdzie kadra jest na zgrupowaniu podczas turnieju. Wtedy był to strzał w dziesiątkę. Murrhardt bardzo pomogło Polakom. Inne to były też czasy - bez tłumów dziennikarzy z Polski (w końcu musieli jechać do kraju kapitalistycznego), bez mediów społecznościowych, szybkiego przepływu informacji. Nawet gdy Kazimierz Górski odsunął po meczu z Włochami (2:1) i wygraniu grupy Adama Musiała, który zbyt późno wrócił do hotelu, niewielu się o tym dowiedziało. Dzisiaj byłaby to wielka afera w takim małym miasteczku, na które Adam Musiał wyszedł - jak to sam mówił - "w celach integracyjnych". Na stronie Fundacji Kazimierza Górskiego tak aferę z Murrhardt opisywał Grzegorz Lato: "Byliśmy na piwku w Murrhardt, stać nas było, bo ja, Deyna i Robert Gadocha dostaliśmy po 2 tysiące marek za podpisanie 4 tysięcy widokówek. To naprawdę były olbrzymie pieniądze, za które mogliśmy zaprosić kolegów na browarek, a przecież wszyscy mieliśmy jeszcze dobre kieszonkowe, po 10 dolarów na dzień. Finalnie i tak zresztą okazało się, że nie musieliśmy za nic płacić, bo miejscowi Niemcy traktowali nas jak swoją drużynę. I nikt nie chciał brać od nas pieniędzy, nawet gdy nalegaliśmy... W każdym razie mieliśmy wrócić przed jedenastą w nocy, a wróciliśmy pewnie pół godziny później. A cała ekipa działaczy i trenerów siedziała jeszcze przy barze. Kazimierz Górski spojrzał na zegarek i zapytał, czy wiemy która jest godzina. Dziesięciu schyliło głowy i powiedziało: "Przepraszam". I gdyby Musiał tak samo się zachował, to nic by nie było. Zamiast tego on jednak - na schody i do pokoju". Murrhardt ze swymi domkami w przyjemny deseń a la mur pruski schowane jest głęboko. Otaczają je lasy świerkowe przecięte brzeziną i wielkie, seledynowe pola o trawie tak przystrzyżonej jak na piłkarskim stadionie. Dalej, w dolinie Neckaru są winnice, centrum produkcji czerwonego wina w Niemczech. Żeby tu dotrzeć, trzeba zjechać z autostrady i ruszyć wąskimi dróżkami przez miejscowe wsie i miasteczka takie jak Bibersfeld ze wspaniałym bobrem w herbie. To rzeczywiście centrum życia szwabskiego bobra, który kiedyś występował nie tylko w Szwabii, ale całych południowych Niemczech. Wymarł, ale teraz wraca. Zwierząt jest zresztą tutaj mnóstwo. To tereny z dala od autostrad, ciche i spokojne, idealne do zaszycia się. Kto zna takie Niemcy? Ostatni zajazd Polaków w Niemczech "Sonne Post" to legenda w okolicy. Nie tylko z uwagi na Orłów Górskiego, ale z racji miejscowej oberży, która słynęła w wybitnej kuchni już 100 lat temu. - W zasadzie hotel był dodatkiem do tej jadłodajni - wyjaśnia sympatyczny, młody recepcjonista imieniem Leon, który zajmuje się właśnie restauracją. Recepcją hotelu tylko wtedy, gdy się zadzwoni dzwonkiem na ladzie. Po czym dodaje: - Ja jestem za młody, nie mogę tego pamiętać. Ale to bardzo stary hotel, bardzo. Polska mogła tu mieszkać 50 lat temu, bo historia tego miejsca sięga dalej wstecz niż pół wieku. Może jednak... proszę spojrzeć - pokazuje mi przez okno uliczkę, przy której hotel z wyśmienitą restauracją się znajduje. - Tam, po drugiej stronie ulicy też były kiedyś budynki Sonne Post. Są już zburzone, ale może piłkarze tam mieszkali? No może, ale uruchamiam wyszukiwarkę Google i znajdują stare zdjęcia hotelu z 1974 roku, jeszcze zaparkowanym przed nim autobusem z napisem Polen. Bryła nieco się zmieniła, ale to ten budynek. I ten sam kościółek w tle. Nie, to nie było po drugiej stronie ulicy. To tu mieszkali Polacy. A trenowali na pobliskim stadioniku Murrhardt Trauzenbach. On istnieje do dzisiaj. Hotel został mocno odnowiony, ale nadal zachował staroświeckiego ducha. Czerwone wykładziny na korytarzach mogą pamiętać koronę króla strzelców na łysej głowie Grzegorza Laty, a schody spokojnie mogłyby opowiedzieć o tym, jak Andrzej Szarmach - jak powiadał Dariusz Szpakowski - "wsadzał głowę tam, gdzie inni bali się wsadzić co innego... a konkretnie nogę". - To bardzo stary hotel - powtarza recepcjonista Leon. Małe uchybienia pozostały jak chociażby wspólne toalety na korytarzach, a nie w pokojach, tymczasowy brak prądu, który wraca po telefonie do miejscowego fachowca, baterie trzymające się w pilocie tylko na gumkę, ale to są w zasadzie drobiazgi. Polscy piłkarze nie mieli może i tego, ale mieli wsparcie mieszkańców Murrhardt, z których najmłodsi oglądający być może wówczas ich treningi są dzisiaj w rejonach wieku emerytalnego. Siedzą w tutejszej restauracji i raczą się białym piwem w wysokich szklankach i najlepszymi daniami w tej okolicy. Dzisiaj żadni piłkarze już tu nie przyjeżdżają, ani Niemcy, by w ciszy i spokoju Murrhardt przygotować się do zdobycia mistrzostwa świata w 1954 roku, ani Polacy, by zostać trzecią drużyną świata. Dzisiaj to miejsce z dala od wielkiej piłki. Polska jako bazę podczas Euro 2024 roku wybrała Hanower. Radosław Nawrot, Murrhardt