Jest więc szansa, że finał okaże się tym najlepszym spotkaniem w całych mistrzostwach. Do tej pory najwięcej emocji i jakości było w spotkaniu Hiszpanów z Niemcami, o którym to meczu mówiło się wręcz: "przedwczesny finał". Mamy więc w tym ostatnim meczu dwie drużyny, które bardzo różnie prezentowały się dotychczas w tym turnieju, ale jest kilka punktów, w których Hiszpania i Anglia są do siebie podobne. Na przykład to, że jest w obu zespołach po kilku młodych piłkarzy, którzy przyciągają uwagę kibiców i którzy stają się gwiazdami pierwszego formatu: Lamine Yamal czy Nico Williams u Hiszpanów oraz Jude Bellingham, Kobbie Mainoo u Anglików (bo 24-letni Phil Foden czy 22-letni Bukaya Saka, to przy nich są doświadczonymi i już nie tak młodymi zawodnikami). Każdy z nich jest już znany na poziomie klubowym, ale niekoniecznie na tej największej scenie, czyli mistrzostwach Starego Kontynentu lub mundialu. Sporo do udowodnienia ma Bukayo Saka, bowiem to jego źle wykonany rzut karny zadecydował o tym, że w finale EURO 2020 triumfowali Włosi. Piłkarz Arsenalu częściowo odkupił winy, strzelając skutecznie z 11 metrów w spotkaniu ze Szwajcarami, ale być może los ma dla niego jeszcze jedną i lepszą okazję w dzisiejszym meczu. Nie brakuje gwiazd, ale nie ma w tych drużynach piłkarzy, którzy budzą jakieś kontrowersje, którzy trafiają na czołówki sportowych stron gazet (tabloidów) z niewłaściwych powodów. To nowość, zwłaszcza w odniesieniu do Anglików, których historia futbolu pisana jest nazwiskami skandalistów (np. Paul Gascoigne, John Terry czy Wayne Rooney). Trudno też coś zarzucić selekcjonerowi - Gareth Southgate uchodzi za typowego angielskiego dżentelmena. Podobnie zresztą wygląda sytuacja w ekipie Hiszpanii. Obserwacja tej ostatniej ekipy skłoniła mnie do pewnego rodzaju refleksji. Kilka razy w tym miejscu krytykowałem polskie drużyny, które w polityce transferowej, zamiast stawiać na własnych wychowanków, wolały ściągać zawodników z drużyn niższych lig hiszpańskich. Występy reprezentacji tego kraju w obecnym turnieju utwierdzają w przekonaniu, że chyba nigdy nie będzie nas stać na pozyskiwanie piłkarzy z Primera czy nawet Segunda Division. Dlatego też, na przykład Wisła Kraków, która dość mocno zawiodła się i na hiszpańskim trenerze i niektórych iberyjskich zawodnikach, dziś może mieć poczucie, że tylko kwestią czasu i odrobiny cierpliwości jest to, kiedy znów - dzięki hiszpańskiemu zaciągowi - stanie się czołową drużyną w Polsce, a może nawet w Europie. Pierwsze symptomy już są - wygrana 2:0 w pierwszym meczu z kosowskim KF Llapi w 1. rundzie eliminacyjnej Ligi Europy. Przypomnę, że jednego z goli strzelił ściągnięty z trzeciej ligi hiszpańskiej (ID Ibiza) Angel Rodado. Może więc jest początek marszu w górę Białej Gwiazdy? Jeśli ekipie z Krakowa uda się awansować do fazy grupowej tych rozgrywek, a następnie po tym sezonie wrócić do Ekstraklasy, to być może zmienię zdanie, które mam na temat dotychczasowych hiszpańskich zaciągów w polskich klubach. Z drugiej strony przykłady takich piłkarzy, jak Yamal, Williams, Bellingham pokazują też, że warto dawać szansę młodym... Tego przekonania nie zmienię!