Być może katarski mundial rozpieścił nieco dziennikarzy, podsuwając im wszystko dosłownie pod nos. Przeogromne centrum prasowe, busy kursujące ze stadionu na stadion, darmowa komunikacja metrem, nowiutkie stadiony, usłużni stewardzi, bliska odległość między stadionami. Wiedzieliśmy, że praca w Niemczech będzie inna - przede wszystkim ze względu na odległości, dzielące miasta-gospodarzy oraz bazy treningowe reprezentacji. Dziennikarze i kibice nie byli w stanie zobaczyć tylu rzeczy jednocześnie, co w Dosze, gdzie wszystko było praktycznie w jednym miejscu. Ale pod względem organizacji faktycznie spodziewaliśmy się, że Niemcy staną na najwyższym poziomie. Zamieszanie z akredytacjami Jednak już na początku czekała na nas niemiła niespodzianka. Gdy tylko zajechaliśmy z Warszawy do Berlina, w centrum akredytacyjnym trwało ogromne zamieszanie. Rozczarowani, często sfrustrowani dziennikarze z innych krajów, opuszczali stanowiska, nie kryjąc złości. Nie wiedzieliśmy jeszcze o co chodzi. Po chwili mieliśmy okazję się przekonać - z piątki dziennikarzy Interii tylko jednej osobie udało się odebrać akredytację w pierwszym terminie. Pozostałym UEFA zablokowała wydanie przepustek - albo ze wzgląd na brak polskich znaków (te w systemie potrafiły "znikać" samoistnie), czy też brak wpisania drugiego imienia (w systemie widniała jedynie rubryka na pierwsze). Podobne problemy mieli nie tylko Polacy, ale też Rumuni, Czesi, Słowacy, czy Słoweńcy. Gdyby jeszcze problem dało się rozwiązać na miejscu - byłoby pół biedy. Jednak organizatorzy wymagali poprawienia dokumentów w systemie UEFA, a następnie potrzebowali 36 godzin na ponowną weryfikację. Dla nas oznaczało to stratę kolejnych dni i kolejne kilometry do pokonania. Mieszkaliśmy w Hanowerze, by być blisko bazy Polaków, a oficjalne akredytacje można było odebrać jedynie w miastach-gospodarzach. Na szczęście z pomocą przyszedł Polski Związek Piłki Nożnej, wydając swoje przepustki do bazy treningowej. Emil Kopański, rzecznik kadry, pomagał też usprawniać proces w walce z UEFA. Ta jednak się nie popisywała. Gdy Łukasz Gikiewicz w systemie dopisał drugie imię, przedstawiciele UEFA zmienili mu pierwsze imię na... Lukas. A to oczywiście oznaczało kolejną niezgodność z dowodem osobistym i potrzebę kolejnej weryfikacji. I kolejny stracony czas. Na szczęście wszystkie akredytacje, choć nie bez nerwów, udało się uzyskać jeszcze przed pierwszym meczem Polaków. Dzięki temu na stadionie w Hamburgu mogliśmy zameldować się w komplecie i pracować przy przegranym 1:2 meczu z Holandią. Opóźnione pociągi. Niemcy krytykują "Deutsche Bahn" Niemcy już przed mistrzostwami mocno zachęcali też do komunikacji między miastami za pomocą pociągów. Auta i samoloty miały pójść w odstawkę. I wielu kibiców faktycznie zdecydowało się na sugerowaną opcję. Zresztą trzeba przyznać, że podróże pociągami faktycznie wydawały się atrakcyjną opcją. Połączeń jest dużo, a czas przejazdu zazwyczaj jest nawet krótszy niż trasa samochodem. Minus jest jeden: pociągi zazwyczaj są opóźnione. Większość przejazdów, na które się decydowaliśmy, odjeżdżała z dworców zdecydowanie po czasie. Pociąg Tomka Brożka, mający zawieźć go do Lipska na mecz Portugalia - Czechy, nie przyjechał wcale. Innym razem, gdy jechaliśmy z Hanoweru do Frankfurtu na mecz Niemcy - Szwajcaria, popyt znacznie przerastał podaż. Ceny biletów skoczyły wówczas niebotycznie w górę, a i tak nie wszystkim udawało się zakupić bilet. Naprzeciw oczekiwaniom gospodarzy wyszła nawet reprezentacja Polski, wybierając się na mecz z Austrią do Berlina właśnie pociągiem. Skład oczywiście przyjechał opóźniony. Na tamtejsze pociągi narzekali nawet sami miejscowi. Z niektórych rozmów dało się wyczuć, że "Deutsche Bahn" nie cieszy się najlepszą opinią. A nawet jest synonimem spóźnienia, nieprzystającego do stereotypu zawsze punktualnych i świetnie zorganizowanych Niemców. Remonty na autostradach Ci, którzy postawili na inny rodzaj transportu, wcale nie mieli łatwiej. Zwłaszcza podróżujący samochodami. 20 czerwca na niemieckich drogach zacznie się piekło - informowaliśmy już ponad tydzień temu. Wtedy, nie zważając na trwający turniej i tysiące kibiców, przemieszczających się po kraju, rozpoczęły się remonty dróg w Niemczech. A będąc precyzyjnym - rozpoczęły się remonty dróg w 1263 miejscach. Przyczyna? Początek wakacji w pięciu krajach związkowych, w związku z czym uznano, że to dobry moment na rozpoczęcie akcji remontowej. A że wszystkimi drogami kibice starają się właśnie dojechać na mecze swoich drużyn? Trudno. W efekcie sytuacja, w której na autostradzie możemy jechać tylko jednym pasem, w wielu miejscach jest właściwie normą. To także powoduje opóźnienia i frustracje wśród podróżujących. Stewardzi nic nie wiedzą To naprawdę dziwne, ale wolontariusze i stewardzi, pracujący na stadionach najczęściej... nie wiedzą zupełnie nic. Przypomina mi się scena z Berlina, gdy pod Stadionem Olimpijskim zobaczyłem wolontariusza, trzymającego w ręku napis: "If you need something, ask me". - Jak dojść do centrum medialnego? - zapytałem więc. - Gdzie? - zdziwił się wolontariusz. - Centrum medialne. Albo mixed zone’a. Albo chociaż sala konferencyjna - tłumaczyłem. - Niestety nie wiem nawet, co to jest - rozkładał ręce. To nie odosobniony przypadek. Jak dojść na trybunę C? Nie wiedzą. Jak mogę sprawdzić, które miejsce na stadionie mi przypisano? Nie wiedzą. Gdzie jest najbliższe metro? Nie wiedzą. Jaką rolę spełniają więc wolontariusze na turnieju? Tego z kolei nie wiemy my. Różnicę z wolontariuszami w Katarze widać jednak gołym okiem. Tamci, nie dość, że niepytani wskazywali drogę do interesującego nas kierunku, to jeszcze zapytani o inne sprawy, natychmiast wyciągali "przewodnik", z odpowiedziami na wszystkie pytania. Lub prowadzili nas do kogoś, kto znał odpowiedzi. Różnicę między stewardami z obu imprez najbardziej uwidocznia sytuacja, którą doskonale zapamiętałem z Kataru. Po meczu z Argentyną spieszyliśmy się na łączenie z telewizją Polsat, ale najpierw musieliśmy opuścić stadion. Czas naglił, a my nie potrafiliśmy znaleźć odpowiedniego wyjścia. Gdy zapytaliśmy o nie stewarda z prośbą, że bardzo nam się spieszy, rzucił tylko: Biegnijcie za mną. Po kilku minutach truchtu zaprowadził nas pod wskazane miejsce. Dzięki niemu na łączenie zdążyliśmy w ostatniej chwili. W Niemczech nie moglibyśmy liczyć na taką pomoc. Masowe wbieganie kibiców na boisko Stewardom bura należy się też za jeszcze jedną rzecz. Chodzi o masowe wbieganie kibiców na boisko. - Zamiast pilnować porządku na trybunach, stewardzi oglądają mecze. Ostatnio widziałem, że ochroniarz po prostu nagrywał telefonem, jak bawią się tureccy kibice - zżyma się Łukasz Gikiewicz. - Przysięgam, trzeba coś z tym zrobić, bo kiedyś dojdzie do tragedii. Na razie kibice wbiegają i chcą zrobić sobie zdjęcie z Ronaldo, ale przecież nie wiesz, kto może wbiec na boisko. Nie wiesz, jacy wariaci mogą się pojawić. A gdyby któryś z nich podbiegł do piłkarza z nożem w ręku? - pyta Gikiewicz. I faktycznie - jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, wygląda to na stadionach słabo. Na samych meczach Portugalii, gdzie ogromne emocje wzbudza Cristiano Ronaldo, fani próbują się przedostać na boisko regularnie. Wielu z nim ta sztuka się udaje. A przecież, tak jak mówi Łukasz, w końcu może dojść do sytuacji, która skończyć może się tragicznie. To aspekt, który wymaga natychmiastowej poprawy. Jeszcze przed końcem Euro 2024. Z Hanoweru Wojciech Górski, Interia