Kto wie, czy i tak nie będzie tym razem. Bo na razie jesteśmy w fazie, która nie daje żadnych szans na racjonalne spojrzenie na polską kadrę. Podobnie jak nie było na to szans po meczu z Holandią. Wówczas - mimo porażki - zapanowała euforia, która jest absolutnie zrozumiała. Kiedy na spieczonej, wysuszonej ziemi pojawią się krople deszczu, trudno się nie cieszyć, nawet jeśli to nie zwiastuje dużego deszczu i zmiany pogody. Każdy, kto burczy, że radość po dobrej grze po meczu z Holandią jest niezrozumiała, nie ma w ogóle serca do piłki i do jej przeżywania. Każdy kto uważa, że determinuje ją wynik i szeroka perspektywa, odziera ją z tego, co o futbolu stanowi. Radość z gry Polaków nie jest żadnym grzechem Obok szerokiej perspektywy jest bowiem też wąska. To radość z dobrej gry, z dobrej akcji, z jednego gola, z ładnej akcji. Nawet jeśli nie składają się one na zwycięstwo i dominację, to są i istnieją. Lekceważenie ich, bo "przecież przegraliśmy", to głębokie niezrozumienie sportu, który jest mocno kontekstowy i chociaż teoretycznie sprowadza się do wygrywania, to w praktyce nigdy nie sprowadzał się tylko do tego. Radość przydrożna, radość etapowa, radość z małych sukcesów także jest jego elementem, a wobec głodu, jaki zapanował w Polsce wokół reprezentacji, nie wyobrażam sobie jak można wzdrygnąć ramionami na dobrą grę Polaków w przegranym meczu z Holandią. Bo z nią nie wygraliśmy. Zwłaszcza, że jak mówi trener Michał Probierz, to pewien wyznacznik tego, co reprezentacja chce robić i jak grać. Podejmować grę w piłkę z każdym rywalem, nawet jeśli jest od nas silniejszy. Z tymi rywalami nie byliśmy jeszcze w stanie wygrać, powiada trener Probierz. Austria jeszcze dała nam nauczkę i pokazała, że jeżeli nie mamy opartego na Red Bullu słynnego systemu szkolenia, dzięki któremu klocek pasuje do klocka, to nie mamy szans. Dzisiaj nie mamy. Ale jeżeli Michał Probierz chce grać w piłkę zamiast stawiać zasieki, jeżeli chce pokazać światu Polskę, która - na razie fragmentami - może się podobać, to co w tym złego? Przypomnijmy, że przed Euro 2024 nikt Polakom nie dawał najmniejszych szans wyjścia z grupy śmierci, w której o zgonie decydują nie tylko potężne Francja i Holandia, ale i idąca w górę Austria. Klecona starannie, systemowo, coraz groźniejsza. Pisaliśmy o tym, że oczekiwań nie ma żadnych, że balonik nie został tym razem napompowany. Polska piłka nożna nie jest do zaorania Ale to nie znaczy, że niczego nie ma. Że trzeba zaorać i przestać uprawiać sport, w którym sobie nie radzimy. Awans na Euro 2024 był konieczny. Niezbędny z uwagi na ruinę, w jaką polską piłkę obróciły eliminacje Euro 2024 (wyniki i związane z meczami afery). Nawet jeśli jesteśmy tym dwudziestym czwartym, ostatnim (zgodnie z chronologią awansu) zespołem, to trzeba i warto tu być. I grać w piłkę. Czesław Michniewicz w Katarze w 2022 roku postawił na awans, którego tak pragniemy. Doczekał się go, ale czy posunęliśmy się do przodu jako reprezentacja? Michał Probierz może przegrać wszystko, a jednak kroków naprzód wykonać więcej. Jego praca ma szansę się obronić w pewnej perspektywie czasu. Jeżeli zatem mieliśmy stonowany brak oczekiwań przed turniejem, podyktowany grupą śmierci i fatalnymi eliminacjami, a potem po meczu z Holandią przyszła radość, to jest to zrozumiałe. Jeżeli po radości przyszła rozpacz po meczu z Austrią, to też jest to zrozumiałe. Na koniec, po Francji nadejdzie wyrównanie nastrojów, stabilizacja i to jest także zrozumiałe. Mam więc dość tych, którzy nie pozwalają na odrobinę radość z dobrej gry, póki nie awansujemy, nie wygramy, czegoś nie osiągniemy. Bo to nie jest racjonalizm. To nieporozumienie i niezrozumienie sytuacji, w której obecnie jesteśmy. Radosław Nawrot, Hanower Zobacz także nasz raport specjalny i bądź na bieżąco: Euro 2024.