Maciej Słomiński, INTERIA: Mam jedno zasadnicze pytanie: co mają Francuzi, że mogą wystawić de facto trzy składy reprezentacyjne, podczas gdy my nie możemy jednego przyzwoitego? Piotr Rzepka, piłkarz francuskich klubów w latach 1989-96, obecnie trener: - Zgadza się, jest ich mnóstwo na każdej pozycji. Taki N’Golo Kante gra w Arabii Saudyjskiej niby dla zabawy, aż nagle przyjeżdża na turniej mistrzowski i nadal jest najlepszą szóstką na świecie. Z drugiej strony są we Francji odwieczne spory kogo powołać, bo zostało w kraju kilku niezadowolonych, a dotychczasowy przebieg turnieju Euro 2024 tylko potęguje te głosy. Odpowiadając na pytanie: Francuzi mają szkolenie młodzieży, które usystematyzowali w latach 60. XX wieku - to jest baza. Ponad tym jest nadbudowa czyli wszelkie nowinki, na które oni są otwarci. Jest konsekwencja w działaniu. Nie ma zmian od ściany do ściany, że jednego dnia się budzimy jak po meczu z Holandią i jesteśmy super, a drugiego: ojej, jacy jesteśmy słabi, jak po spotkaniu z Austrią. A bardziej konkretnie na czym polega fenomen francuskiego systemu szkolenia? - To są te słynne Centres de Formation de Football, szkoły piłkarskie które są przy 16 największych klubach, system wzorowany na tym zza żelaznej kurtyny i pomyśle rumuńskiego trenera Stefana Kovacsa. Francuzi mają tę przewagę, że mają świeży dopływ krwi z kolonii, zawodnicy szybciej dojrzewający, którzy przyjeżdżają głodni, bardziej zdeterminowani, by osiągnąć sukces,. Mówiąc językiem czasów słusznie minionych - jest nadprodukcja dobrych piłkarzy, dochodzimy obecnie do tego, że Legia Warszawa, która chce się liczyć w europejskim futbolu nie może wyciągnąć zawodnika z II-ligowej Bastii. Chodzi o napastnika Migouela Alfarelę. Może mamy słabszy materiał ludzki? - Nie, materiał jest podobny, talenty rodzą się w każdym zakątku świata. Chodzi prawdopodobnie o to, że zawodnicy pewne informacje dostają w odpowiednim czasie i ich przestrzegają. Jak inaczej wytłumaczyć niesamowite błędy w polskiej obronie? To wynika z braków koncentracji w grze defensywnej, właściwie wszystkie bramki, które Polska straciła na Euro 2024 są tego pokłosiem. To jest najwyższy poziom na kontynencie, napastnikowi nie można zostawić nawet 20 centymetrów miejsca, nie ma przebacz. Czy chce pan powiedzieć, że popełniono błędy selekcyjne? - W życiu! Grają najlepsi, ale uważam, że Kiwior czy Bednarek grając w lidze angielskiej, po tym co zrobili usiedliby na ławkach w swoich drużynach. Takie błędy mogą przejść w meczach towarzyskich, ale nie w imprezie mistrzowskiej. Paradoksalnie w drużynie klubowej jest większa konkurencja w składzie niż w reprezentacji 40-milionowego narodu. - O żadnym paradoksie nie może być mowy. W Arsenalu na każdej pozycji jest czterech zawodników. A my mamy jednego albo dwóch i jeszcze modlimy się, żeby oni byli zdrowi i w formie. Wątpię, żeby ten orzełek na klacie aż tak ciążył, że ci sami piłkarze w klubie i reprezentacji są innymi ludźmi. Nie możemy liczyć ciągle na Wojtka Szczęsnego, że on wybroni wszystko, on w ostatnich latach złapał niesamowity gaz reprezentacyjny. Największy deficyt widzę w naszych działaniach defensywnych. Przecież to niepojęte, że Austriak na szesnastym metrze przyjmuje sobie piłkę i jeszcze ma czas zrobić zwód i poprawić przedziałek, żeby lepiej wyjść w gazecie. To jest jak rzut karny, a nawet lepiej, bo bramkarzowi zasłaniają piłkę obrońcy. Jest pan rozczarowany występem reprezentacji Polski na Euro 2024? - Nie jestem, bo gdyby nie szczęśliwie wygrane baraże to by nas na tym Euro nie było. Jesteśmy obecnie trochę poniżej 20. miejsca w Europie i to się potwierdziło. Momenty były, ale na takim turnieju, momenty po 15-20 minut na mecz czy połowę, nie wystarczą. Chuck Daly, słynny trener koszykarzy Detroit Pistons mawiał, że "atak sprzedaje bilety, ale puchary wygrywa obrona". - Zgadzam się, od tego wszystko się zaczyna. Obserwujemy na tym Euro jak trudno strzelić bramkę Serbom, Słoweńcom, Słowakom czy Albańczykom. Dlatego oni jeszcze mają szansę na awans, a my już nie. Pan z racji przebiegu swojej kariery jest na bieżąco z francuską opinią publiczną. Jakie nad Sekwaną są nastroje przed meczem z Polską? - Nie ma zadowolenia. Gdy się wsłuchać uważnie w głos kibiców i mediów podkreśla się, że drużyna Didier Deschampsa w dwóch meczach zdobyła zaledwie jednego gola i to po strzale samobójczym Austriaków. Dodatkowym tematem jest to, że Kylian Mbappe idzie do Realu Madryt, to jest dla nich swego rodzaju policzek, że on nie chciał zostać we Francji. To jest zrozumiałe, bo ten świetny piłkarz chce w końcu triumfować w Lidze Mistrzów. Jakby tego było mało, dochodzą do tego sprawy polityczne, gdzie ci młodzi chłopcy, Mbappe i Marcus Thuram bardzo wyraziście wypowiadają się przeciw skrajnej prawicy. Trudno, żeby ciemnoskórzy piłkarze wypowiadali się za Marine Le Pen. - Nie chodzi o to za kim się wypowiadać, tylko czy w ogóle. Mbappe doszedł do wniosku, a może ktoś mu podpowiedział, że on musi coś powiedzieć, że to jest jego obowiązek. Że on jest wzorem dla młodych ludzi, że jemu się w życiu udało, dlatego nie może milczeć. Kiedyś mieliśmy Muhammada Alego, był Bob Marley, którzy byli mocno zaangażowani w sprawy społeczne. Dziś w tę rolę wchodzą gwiazdy futbolu, nie tyle reprezentując polityków, co własne rodziny i otoczenie. Mbappe uważa się za patriotę, za republikanina i jeśli, by się nie odezwał byłyby do niego jeszcze większe pretensje niż teraz. Zresztą reprezentacja Francji zawsze była mocno polityczna - to że Deschamps nie powołał Karima Benzemy było odebrane jednoznacznie, bo przecież umiejętności piłkarskich temu napastnikowi nie można odmówić. Czy Kylian Mbappe to piłkarz kompletny? - On cały czas idzie mocno do przodu, ma nieprawdopodobne parametry biegowe. Dodatkowo, piłka przy tak szybkich ruchach mu nie przeszkadza, stąd tak gwałtowny rozwój kariery. Było mnóstwo zawodników szybszych od piłki, którzy gdy zaczynali przyspieszać to boisko okazywało się za krótkie albo piłka odskakiwała. Widzę rezerwy w sferze mentalnej, o czym mówiliśmy wcześniej. Uważam, że to że zajmuje się dodatkowymi sprawami, mu nie pomaga. Diego Maradona czy Pele nie mieli tylu bodźców poza boiskiem, nie było tylu mediów i tylu portali. On te hamulce musi sobie sam nałożyć, co mu to da, że zacznie filozofować o gospodarce czy polityce? Jeśli skupi się na robocie boiskowej będzie wymieniany w jednym rzędzie z wyżej wymienionymi plus Messi, Ronaldo i Zidane. Jak zatem Francuzi potraktują mecz z Polską? - To szansa na przełamanie i odblokowanie. Jest niepokój, że na razie tylko jeden gol strzelony i to samobójczy, ale nie ma paniki. Turniej mistrzowski jest specyficzny, jeśli ktoś postrzela na początku, rzadko go wygrywa. Niemcy rozbili Szkotów, a już widać że ze Szwajcarią trochę wyhamowali. Często są to miłe złego początki. Włosi na poprzednim Euro też się powoli rozkręcali i skończyli ze złotem, a potem nie pojechali na mundial. Francuzi tonują nastroje, bo wiedzą że mogą przegrać głównie ze sobą. Uważam, że "Trójkolorowi" nie wystawią przeciw Polsce garnituru teoretycznie najlepszego, chcąc żeby wszyscy pograli i każdy odpoczął. Wątpię, żeby wystąpił Mbappe, bo każda godzina działa na korzyść jego i jego złamanego nosa. To byłoby ryzyko gdyby zagrał, niewiele jest do zyskania, a sporo do stracenia. Jako specjalista od piłki francuskiej, jakby pan zdiagnozował fakt, że PSG co roku ma tyle pieniędzy i jednak nie może wygrać Ligi Mistrzów? - Tak samo jest w piłce ręcznej - w ostatniej dekadzie PSG był pięć razy w "final four" i tyleż samo razy klapa. Poziom klubowej piłki nożnej jest dziś niebotycznie wysoki, moim zdaniem na dłuższym dystansie liga angielska jest poza zasięgiem dla klubów francuskich. Tam jest 8-10 zespołów na najwyższym poziomie, a we Francji są 3-4 mecze na intensywności z Champions League. Są pieniądze, ale nie ma ducha w PSG. - To też. Są absurdalnie skonstruowane kontrakty, ktoś ma pieniądze za to, że ustąpi strzał z rzutu wolnego, dostają kasę za to żeby szli do kibiców po meczu i klaskali itd. Przychodzi moment, że gdy są mecze stykowe, z Anglikami, Włochami, Hiszpanami czy z Bayernem, to PSG przegrywa zarówno z rywalem jak i ze sobą. W Realu Madryt zmieniają się piłkarze, ale nie zmienia mental, przecież nie we wszystkich meczach dominowali, czasem wygrywali w doliczonym czasie, gdy kibice wychodzili już ze stadionu. A co w pana Bastii słychać? - Bastia zajęła w poprzednim sezonie 13. miejsce na drugim poziomie ligowym, ale teraz pojawiła się nowa nadzieja, mająca pokrycie finansowe. Wrócił do klubu Korsykanin Frederic Antonetti, jako dyrektor techniczny. "Freddy" miał trochę sukcesów w Lille, Metz, Rennes itd. Trwa przebudowa stadionu, który jest ciągle powiększany, popyt na bilety jest ogromny, mimo że to zaledwie Ligue 2. To jest południe, gorące głowy i gorące emocje, dlatego najważniejsze to znaleźć stabilizację, żeby krew nie okazała się za gorąca. Są tam nieźli piłkarze choćby Alfarela, o którym mówiliśmy na początku, na którego Legia okazała się za krótka. Niech pan jeszcze powie o swojej drodze trenerskiej. Mieszka pan w Gdyni na co dzień tymczasem była Mławianka w III lidze, teraz Mazovia Mińsk Mazowiecki jeszcze poziom niżej, wcześniej Olimpia Zambrów. Chce się panu tak cały czas po Polsce jeździć? - Ciągle jestem wariatem na punkcie piłki nożnej. Kocham to co robię. Od małego człowiek nie kalkulował, cały czas frajda była i to mi zostało. Gdy pojawi się ciekawy projekt, prowadzony przez porządnych ludzi to się dogaduję i jadę, nie za karę, tylko dla przyjemności. Podziwiam pana podejście w wieku ponad 60 lat. - W Mławiance byłem ponad dwa lata, czułem się znowu młody. Przecież ja tam, mając w kadrze ponad 40-letniego Maćka Rogalskiego nie musiałem w ogóle do szatni wchodzić. "Rogal" jeszcze zdążył zagrać ze swoim synem, a bracia Stryjewscy kręcili kosmiczne liczby. W Mazovii prowadził pan Michała Masłowskiego. - Wziąłem go z Koszalina, gdzie w Gwardii miał różne przejścia. Łukasz Broź, Wojciech Trochim, Miłosz Przybecki, mocnych asów miałem w tym Mińsku Mazowieckim. Duże nazwiska jak na IV ligę. - To tylko z nazwy jest IV liga, tam jest Hutnik Warszawa, Ząbkovia, Ursus Warszawa, rezerwy Wisły Płock wreszcie awansowały do III ligi po kilkuletnich staraniach. Jest drużyna Weszło, gdy z nimi graliśmy, było 11 ligowców na boisku i czterech na ławce. Z całym szacunkiem w pomorskiej IV lidze są ze dwie drużyny, które wiedzą o co chodzi, a tam jest dziesięć. Mławianka awansowała wyżej, bo nikt nas poważnie nie traktował. Drużyny warszawskie się nawzajem pilnowały, a my zza ich pleców wskoczyliśmy do trzeciej ligi. Ale to się zdarza raz na ileś lat. Chce pan powiedzieć, że mazowiecka IV liga jest silniejsza od III mazowiecko-łódzko-podlasko-warmińsko-mazurskiej? - Myślę, że trudniej jest grać porządnie w IV lidze niż się utrzymać w III. Obecnie jestem u rodziców w Koszalinie i czekam na ciekawe propozycje. Jestem otwarty i żadnej pracy się nie boję.