W jakimś sensie także Polska, która dostała się na turniej niemal w ostatniej chwili, po barażach, ale która także zagrała dobry mecz z Holandią. Mam jednak na myśli i inne zespoły, które niekoniecznie swoje mecze wygrały, ale zaimponowały pasją zakrawającą o najbardziej ważkie kwestie patriotyczne. Reprezentowanie kraju, duma z tego, chęć pokazania się w narodowych barwach - to kwestie niedostępne w futbolu klubowym. Może na co dzień bardziej wiąże on kibiców, dostarczając im regularnej dawki wrażeń i wydarzeń, może poza imprezami mistrzowskimi to on jest motorem napędowym futbolu, ale gdy nadchodzi taki turniej jak mistrzostwa Europy, wówczas sprawa staje się jasna. Futbol klubowy może się schować. Nie pomogą tu zaklinania fanów poszczególnych drużyn klubowych, może nawet w jakiejś mierze fanatyków, że jak to, że oni mają gdzieś rozgrywki międzypaństwowe i Euro. Na niewiele się to zda, bo fakty są nieubłagane. Euro 2024 przykrywa Ligę Mistrzów czapką. Dlaczego? Liga Mistrzów i wiele lig europejskich uchodzą za szczyt, jaki osiągnąć może piłka. Żaden z nich nie jest w stanie jednak przyciągnąć uwagi świata w aż takim stopniu. Żaden z nich nie angażuje takiej masy laików, którzy futbol na co dzień spychają na margines swego życia. Żaden nie rozlewa się po świecie w tak porażającej skali. Pod tym względem mistrzostwa Europy, podobnie jak mundial, nakrywają futbol klubowy czapką. Ukazują jego fanaberyjność i ograniczenia. Są o wiele bardziej uniwersalne. Nade wszystko dopuszczają coś, co w futbolu klubowym powoli staje się nierealne, a co stanowi o smaku piłki nożnej - nieoczekiwane rozstrzygnięcia, niespodzianki. Światowa piłka w komercyjnym wydaniu klubowym poszła w stronę eliminującą je jako zbędne anomalie zakłócające stabilny rozwój wielkich hubów piłkarskich, ogromnych fabryk pieniędzy i uzależnienia kibiców. W wydaniu reprezentacyjnym to wciąż jest możliwe. Specyfika turniejów takich jak Euro 2024 to skomasowanie meczów na przestrzeni miesiąca, zamknięcie niemal zawodników w mikroświecie takiego turnieju, stworzenie klimatu jakiego nie ma poza taka imprezą. W porównaniu z klubowymi rozgrywkami to rodzaj ekstrawagancji, o którą walczyć trzeba z przedsiębiorstwami piłkarskimi za pomocą rekompensat i odszkodowań. Kiedy się jednak ową ekstrawagancję wywalczy, mamy coś w piłce nożnej unikalnego - odskok od standardu. Do rywalizacji stają bowiem drużyny krajowe, które można wzmacniać rozdawnictwem paszportów, ale jednak nie da się w całości kupić jak drużyny klubowej. Tu nie kluby walczą, a reprezentacje - samo to słowo zupełnie co innego znaczy. Sklecenie dobrej reprezentacji nie jest łatwe, nawet jeśli się ma kilku wybitnych piłkarzy. Co za tym idzie, na turnieju takim jak Euro 2024 łatwiej o zaskoczenia. Piłka nożna jest jak film - suspens i nieprzewidywalne zakończenie są jej solą. Jeżeli z góry je znamy, traci sens. Euro 2024 na tym etapie, na którym teraz się znajduje, takich suspensów potrafi dostarczyć w stopniu wręcz nadzwyczajnym. Do głosu dochodzą tu maleńcy, niedostrzegalni na co dzień nie tylko w światowej piłce, ale nawet polityce, gospodarce, w żadnym aspekcie światowej potęgi. Tu swoje pięć minut ma Rumunia, tu potrafi wedrzeć się na czołówki gazet Słowacja, tutaj Ukraina pokazać się może tym, którzy o niej zapominają i są "znużeni wojną", która w dzisiejszych czasach nużyć może jak każda informacja podawana zbyt długo; tutaj wreszcie zachwycić może Gruzja jako debiutant, chociaż wydawałoby się, że po 64 latach rozgrywania mistrzostw Europy i 96 latach rozgrywania mistrzostw świata wszystko już było i nie sposób znaleźć podobnej nowości. A jednak się trafia i sprawia, że Euro jest pełne takich historii. Zwłaszcza teraz, gdy jest w początkowej fazie i nikt jeszcze nie odpadł. Niebawem się to skończy, niebawem będą po kolei zamykane te niezwykłe historie, ale każda ma swój początek i koniec, a napisanie treści zależy od graczy. Każda jest oddzielna i niezapomniana, wreszcie każda trafia do ludzkiej świadomości. Mówiono, że Euro na 24 zespoły nie ma sensu, bo gra tu przecież pół kontynentu. Czytaj: także słabi, za słabi. Mówiono to w czasach, gdy w finałach mistrzostw Europy grały cztery, potem osiem, wreszcie szesnaście ekip. 24 to miało być za dużo. Nie jest, jest raz jeszcze akurat, bo każdy ma szansę się pokazać bez wielkiej straty dla poziomu. To Rumunia, Turcja, Gruzja tworzą na razie najlepsze widowiska. Za dwa lata rozegrany będzie turniej mistrzostw świata powiększony do 48 ekip. O nim też mówi się, że jest za duży. Radosław Nawrot, Frankfurt nad Menem