Kiedy myślę o zbliżającym się EURO 2024, to nie mogę opędzić się od pewnych skojarzeń. Dla nas miejsce i data mają bowiem pewne symboliczne znaczenie, bo przecież tutaj nasza kadra, prowadzona przez Kazimierza Górskiego właśnie 50 lat temu sięgnęła po pierwszy medal mistrzostw świata. Zajęliśmy wtedy trzecie miejsce (za RFN i Holandią), za co FIFA przyznawała srebrne medale (złoto było za 1. miejsce, srebrne pozłacane za 2.). Chociaż dwa lata wcześniej zdobyliśmy (również w Niemczech, w Monachium) olimpijskie złoto, to na mundial jechaliśmy niekoniecznie w roli faworyta. Skończyło się dużym sukcesem z domieszką pewnego niedosytu. Historycy sportu czy dziennikarze w naszym kraju już zawsze będą zadawać sobie pytanie: co by było, gdyby w półfinałowym meczu z RFN warunki do gry nie były tak fatalne (piłka zatrzymywała się na kałużach)? Może to my mierzylibyśmy się w finale z Holendrami, z którymi to grać będziemy w fazie grupowej ME, w czerwcu. Niestety, coraz rzadziej na stadionach podczas spotkań reprezentacji Polski widuję twórców tamtych sukcesów, czyli takich piłkarzy, jak Henryk Kasperczak, Władysław Żmuda, Grzegorz Lato czy Andrzej Szarmach. Piłkarzy, którzy powinni mieć dożywotni, darmowy wstęp na te wydarzenia. Dariusz Dziekanowski: Oni są spychani na margines Nie widuję ich, bo mam wrażenie, że pielęgnowanie tradycji w PZPN ostatnio zeszło na dalszy plan. Na wyprawy z kadrą zabierani są jacyś pseudo-działacze lub wątpliwej reputacji sponsorzy, a brakuje miejsca dla prawdziwych legend. Nie bez powodu powstała kiedyś idea Klubu Wybitnego Reprezentanta. Jako jego przewodniczący obserwuję, że z tym szacunkiem dla tych wybitnych postaci jest coraz gorzej, są oni coraz bardziej spychani na margines. Szkoda, bo myślę sobie, że nadarza się idealna wręcz okazja, by oddać hołd tamtym zawodnikom. Mamy kolejny turniej w Niemczech, do którego awansowaliśmy i piękna jest też rocznica. Myślę, że byłoby bardzo miło zobaczyć na trybunach niemieckich stadionów bohaterów z tamtych lat. Dla młodszych kibiców, którzy tamte sukcesy i postacie znają tylko z kart historii (czy raczej Internetu) byłaby to okazja, by je zobaczyć przy takiej okazji. Pewnie miło byłoby również naszym obecnym reprezentantom znaleźć się w takim miejscu w tak zacnym towarzystwie - wystarczyłoby tylko ich zaprosić, zorganizować i sfinansować taki wyjazd... Kilka lat temu emocjonowaliśmy się pogonią Roberta Lewandowskiego za rekordem Gerda Muellera w liczbie zdobytych goli w jednym sezonie w Bundeslidze (40 goli). "Lewy" rekord ten pobił o jedno trafienie i po meczu, w którym tego dokonał, spotkał się z żoną legendarnego napastnika. Spotkał się, by przekazać prezent dla męża (który w tamtym czasie jeszcze żył, ale był ciężko chory) - koszulkę z jego podobizną i napisem "4ever Gerd". Gest ten odbił się szerokim echem w całej Europie, ale przecież Robert i jego koledzy z kadry mają na wyciągnięcie ręki własne legendy. Miło byłoby zobaczyć naszych piłkarzy odbierających nagrody na przykład od króla strzelców mundialu 74'. A jeśli nie nagrody, to przynajmniej uściski dłoni... Namiastką uhonorowania naszych medalistów ma być obiad z prezesem i członkami zarządu PZPN przed najbliższym meczem z Ukrainą. Może to jaskółka, która wieszczy wiosnę...?