Mecze o wszystko można by nazwać polską specjalnością, gdyby nie to, że jak na specjalność, nader często je przegrywaliśmy. Z nożem na gardle, po przegranej w meczu otwarcia, bez marginesu na błąd, nie dawaliśmy sobie rady, zostawiając sobie przeważnie już tylko ostatni w grupie mecz o honor. Selekcjoner Czesław Michniewicz to wiedział. Znał znaczenie pierwszego meczu, a precyzyjnie - jego wyniku. Nie przegrać go, choćby zremisować to zaczyn pod wszystko właściwie, pod dalszy korzystny rozwój wypadków. Porażka w pierwszym meczu turnieju eliminowała nas bowiem zawsze - na mundialach 2002, 2006 i 2018, na mistrzostwach Europy 2008 i 2021. Bez wyjątku. Przegrać pierwszy mecz w wypadku Polski równa się odpaść. Remis nie zawsze dawał awans (w 2012 roku przecież nie dał), ale z reguły jednak pozwalał wyjść z grupy (1978, 1982, 1986, wreszcie michniewiczowski w 2022), ale porażka to dotąd katastrofa nie do odwrócenia. A Michał Probierz pierwszy mecz na Euro 2024 przegrał. Jakim zatem cudem jest chwalony i doceniany, kibice wręcz skandują w Berlinie jego nazwisko przed drugim meczem "o wszystko" z Austrią, a na konferencjach prasowych miejsce awantur, napięć i obraz zajęły żarciki, anegdotki, opowieści o tym, kto jaki program ogląda i jaki garnitur czy zegarek nosi. Jak to możliwe? Michał Probierz przegrał, a jest chwalony To koronny dowód na to, że piłka nożna jest złożonym zjawiskiem, a reprezentacja Polski ma bardzo określony już kontekst, który wykuwał się latami wokół naszych porażek, rozczarowań i piachu, jakim potrafiliśmy zasypać boisko na oczach świata na kolejnych imprezach. To nie lata siedemdziesiąte czy osiemdziesiąte, gdy jedziemy po namacalny sukces. To czasy, gdy jedziemy przetrwać i dać ludziom nie pełnię, ale odrobinę radości. Oczywiście, od 2004 roku zawsze będzie można podać przykład Grecji. Póki piłka nożna będzie istnieć, już zawsze Grecja stanie się przykładem nie do obalenia. Skałą na wzburzonym morzu, której można się uchwycić, by snuć marzenia o nierealnym. Bez Grecji byłoby to trudniejsze. Zostawmy ją jednak na później, niech na razie Polska wyjdzie w grupie, wtedy sobie pomarzymy, co dalej. Wyjście z grupy jest bowiem od kilku dekad namacalnym miernikiem tego, czy polski zespół osiąga cos na turnieju, czy nie. Planem minimum. I Czesław Michniewicz obudowany w całą tą wiedzę o konsekwencjach wyniku pierwszego meczu, o tym że nie może przegrać przez jakąś ekstrawagancję i popisy, zrobił w pierwszym meczu mundialu 2022 z Meksykiem to, co zrobił. Polska podzieliła się wtedy na tych, co byli zniesmaczeni polskim antyfutbolem i tych, którzy twierdzili, że nie szkodzi, bo cel uświęca środki. Czesław Michniewicz bowiem dzięki 0:0 z Meksykiem z grupy wyszedł, a to udało się tylko jemu, Kazimierzowi Górskiemu, Jackowi Gmochowi, Antoniemu Piechnicznkowi i Adamowi Nawałce. Stąd zapewne zdziwienie Czesława Michniewicza, że mimo tego do panteonu nie trafił. Nie pozwoliły na to dalsze wydarzenia w Katarze. Występ Polaków na tym mundialu nabrał kontekstu dość ciężkostrawnego dla widzów. Z czterech meczów mistrzowskich zespół Michniewicza dwóch nie przegrał. A jednak niewielu go polubiło. Polska przegrała z Holandią, orka się nie zaczęła Michał Probierz wczołgał Polskę w barażach na Euro 2024, za uszy przeciągnął tymi karnymi z Walią. Przegrał pierwszy mecz z Holandią, a jednak jest hołubiony. Tu i ówdzie podnosiły się głosy, że jak to, że przecież porażka. Niesłyszalne jednak. Zespół Michała Probierza został szybko polubiony przez Polaków, a kontekst jaki zyskał jest jego największym kapitałem. Pozwala złapać oddech, rozluźnić, pogadać o głosie komentatorów telewizyjnych a nie o błędach w grze, pisać o garniturach trenera a nie składzie i kontuzjach. To nowość na tym etapie mistrzostw, gdy jesteśmy już po jednym meczu i standardowo powinna zaczynać się orka. Mamy jednak dwie reprezentacje - tę Czesława Michniewicza z - jak na polskie warunki - sukcesem w postaci wyjścia z trudnej grupy (Argentyna i Meksyk to jednak coś), a także tę Michała Probierza jeszcze bez sukcesu, chociaż w grupie równie trudnej (Francja i Holandia to jednak coś). Jednej się nie lubiło, drugą Polacy zaczynają powoli kochać. Idealny to moment, by przypomnieć, że nie wynik, a przynajmniej nie goły wynik jest wszystkim, po co na turniej się jedzie. Na pewno nie Polska, której sukcesów nie mierzymy medalami i zdobytymi pucharami, ale tym co robi z głowami i sercami kibiców. Michał Probierz i jego zespół są cenieni i lubiani dlatego, że grają w piłkę. Traktują turniej taki jak Euro nie jako pańszczyznę do odrobienia w drodze po odhaczenie występu i premie, ale jak szansę. Tak jak traktują go inni niewielcy, zbierający zazwyczaj okruchy z pańskiego stołu. Rumunia, Słowacja, Gruzja - wszystkie te zespoły skreślane na wstępie jako kandydaci do triumfu na mistrzostwach (pamiętamy, Grecja!). Wszyscy ci, nad którymi wykwintny kibic piłkarski, wychowany na Lidze Mistrzów, konsument korporacyjnej rywalizacji Bayernów, Reali, Barcelon i Manchesterów City nawet się nie pochyli, bo przecież to nie śmietanka światowego futbolu. "Nie ta jakość". Te wszystkie ekipy dostają szansę nie tyle na to, by wygrać (Grecja!), ale by się pokazać. Kilka dni, może tygodni, po których świat już zawsze będzie wspominał, że dobrze grali. Tak, zawsze, bo opowieści o tym, że za jakiś czas nikt nie będzie pamiętał stylu to stek bzdur. Styl pamięta się tak samo jak wynik. Polska w 1974 roku nie została mistrzem świata, ale jak grała! Polska w 1982 roku zdobyła medal, ale pierwsze dwa mecze grała koszmarnie. Polska w 1986 roku odpadła po 0:4 z Brazylią, ale każdy doda - "po jakim meczu!". Styl polskiej drużyny z meczu z Meksykiem na katarskim mundialu, Argentyńczyków wyraźnie zaciągających ręczny przy 2:0, żeby z turnieju wyeliminować raczej Meksykanów niż niegroźną Polskę - to też będzie się pamiętało zawsze. Do końca świata. Pewnie styl z meczu z Holandią w Hamburgu także. Pewnie ani Czesław Michniewicz nie zaplanował takiego meczu, ani Michał Probierz. Trener Michniewicz często podkreśla, że nie bierzemy pod uwagę tego, jak mecz się układa, jak rywal gra. Fakty jednak pozostają, a styl to także fakty. Zwłaszcza dla Polski, której poza stylem i pokazaniem się z jak najlepszej strony nie zostaje wiele więcej. Radosław Nawrot, Berlin