Maciej Słomiński, INTERIA: Dostałem wiadomość od znajomego z Belgradu, który pytany o szanse Serbii na Euro 2024 odpisał: "Piłkarsko jeszcze jako tako, ale wpływ menadżerów, polityka i mentalność to dno. Dostaniemy łupnia od Anglików i Duńczyków. Cztery punkty to będzie mega wynik, boję się czerwonych kartek, dyscyplina nie jest naszym atutem". Inna opinia jest taka, że Serbia ma dobrych piłkarzy, ale bardziej od treningu tej reprezentacji potrzebny jest psycholog. Veljko Nikitović, dyrektor sportowy Arki Gdynia: - Serbia ma piłkarzy, którzy grają na najwyższym poziomie światowym. Zgadzam się, że tej drużynie brakuje jednak dyscypliny. Na boisku czy poza nim? - Poza boiskiem też, ale przede wszystkim na boisku, to jest najważniejsze, bo tam się odbywa mecz. Selekcjoner Dragan Stojković jest największą gwiazdą tej reprezentacji i wielką historią naszej piłki, ale nie jest taktycznym magikiem. Gdy się popatrzy na drużyny, które prowadził (Nagoya Grampus w Japonii i Guangzhou w Chinach) to widać jeden trend - jego drużyny tracą dużo bramek. Serbia ma duży problem z dyscypliną taktyczną. Tu będzie nasz największy problem. Popatrzmy jakie były wyniki w Katarze: 3-3, 2-3 itd. To jest właśnie nasza reprezentacja. Selekcjoner chce grać w piłkę i atakować, zapominając, że punkty zdobywa się obroną. Dragan Stojković był świetnym, ofensywnym piłkarzem. Nie można się dziwić, że tę filozofię przeniósł na karierę trenerską. - Tak, ale nie ma w tej drużynie równowagi pomiędzy atakiem i obroną. Nie wiadomo kto ma co robić, jak jesteś od wszystkiego, to jesteś od niczego. Nemanja Vidić głośno krytykował Stojkovicia. - Tutaj wchodzimy na sprawy stricte polityczne. Nemanja Vidić był wielkim piłkarzem i legendą Manchesteru United, to nie ulega wątpliwości. Ten sam Vidić chciał dwa lata temu chciał kandydować na prezesa Serbskiego Związku Piłki Nożnej. Zebrał wokół siebie ludzi bardzo mądrych, majętnych, którzy mają duże firmy i chciał sprofesjonalizować nasz związek piłkarski, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Udało się? - Niestety nie. Nie pozwolili mu na to ze względów stricte politycznych. Prezesem serbskiego związku jest największy piłkarz wszech czasów Serbii, Dragan Dżajić. Ale to jest facet, który ma już 80 lat. Z całym szacunkiem to był wielki piłkarz, wielki działacz też, ale wydaje mi się, że trochę jakby nie na dzisiejsze czasy... Odjechał mu peron? - No właśnie. Co dziwne prezesem jest Dżajić, który jest wielką legendą Zvezdy, a wiceprezesem jest Nenad Bjeković, który reprezentuje Partizana. I tak to się kręci. Na papierze skład Serbii wygląda dobrze. Pan mówi o negatywnym scenariuszu, ale może się tak zdarzyć, że wbrew obawom ta drużyna zatrybi. Na co stać waszą reprezentację przy pozytywnym scenariuszu? - Stać ją na bardzo dużo. Nawet, żeby zagrała w półfinale. Bo to są bardzo dobrzy piłkarze, każdy z nich z osobna. Tylko musimy jedną rzecz powiedzieć, od momentu wygrania meczu z Portugalią z Lizbonie, gdy Serbia w 93. minucie wydarła bezpośredni awans na mistrzostwa świata w Katarze, nie zagraliśmy dobrego meczu. Prawie trzy lata bez dobrego spotkania to całkiem sporo. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Bardzo słabe eliminacje do mistrzostw Europy, gdzie mieliśmy mnóstwo szczęścia. To tak jak Polska, która dosłownie wczołgała się na Euro. - Serbia miała jeszcze słabszą grupę niż Polska, w której grała fatalnie. Teraz przed Euro gramy z Austrią. Stojković po raz pierwszy za swojej kadencji zaczął czwórką w obronie, po kwadransie 0-2. Zmienia wtedy na trójkę z tyłu. Chaos. Ze Szwecją Serbia wygrała towarzysko 3-0. - To mnie właśnie niepokoi. Znam bałkańską mentalność, jak jest za dobrze, to też nie jest dobrze. Teraz balonik będzie pompowany, że jesteśmy mocni, a czy tak jest? Nie powiedziałbym. Nie jest pan optymistą. - Za dużo widziałem, za dużo przeżyłem, za dużo wiem. Nie chcę robić sobie nadziei, nie znoszę tego pompowania: "Kiedy, jak nie teraz?". Potem jedziemy na mistrzostwa i wychodzi wielkie nic. Serbowie jeszcze nic nie pokazali na żadnym turnieju, nie widzę powodu, żeby teraz to się miało zmienić. Jaka jest w kadrze rola dobrze znanego z Ekstraklasy, Filipa Mladenovicia? - Filip jest dobrym duchem w tej kadry, jest bardzo lubiany, jak to się w Polsce mówi: "Atmosferić". Uważam, że Filip będzie miał swoje minuty na tych mistrzostwach, bo Kostić, który gra na lewym wahadle nie jest w najwyższej formie. Zresztą myślę, że na dziś są szanse 50/50, że Filip wyjdzie w pierwszym składzie. 21 marca 2004 r., Górnik Łęczna - Legia Warszawa 0-3. - Mój debiut w Ekstraklasie i wielka moja tragedia osobista i katastrofa. Zagrałem bardzo, bardzo słabo. Bardzo słabo, ale został pan na 20 kolejnych lat w Polsce i nie widzę, żeby pan miał wyjeżdżać. Ma pan polski paszport? - Polski paszport mi niepotrzebny z prostej przyczyny - byłem, jestem i będę Serbem. Gdybym chciał, to bym miał, spełniam wszystkie warunki ku temu, żeby ten paszport dostać. Mam kartę stałego pobytu, także nie jest mi polski paszport potrzebny. Czy wtedy 20 lat temu myślał pan, że zostanie w Polsce na stałe? - Nie myślałem. Planowałem w pewnym momencie wyjechać gdzieś dalej, pojechałem do Rumunii i szybko zatęskniłem za Polską. To była katastrofa, Vaslui, to był zespół, który walczył o mistrza kraju. Wróciłem do Polski, wiedziałem już wtedy, mając 26 lat, już stąd nie wyjadę. Znalazłem żonę, dzieci się nam urodziły. Dobrze mi było w Górniku Łęczna, to była moja strefa komfortu. Jednak zdecydował się ją opuścić, na ile to była pana decyzja? - W 100 procentach moja decyzja, 20 lat to było już za długo. Wiedziałem, że w Łęcznej zrobiłem bardzo dużo sportowo: jako piłkarz i dyrektor. Dotykałem sufitu już parę razy i nie chciałem znowu wszystkiego budować od nowa i na nowo się wspinać do tego sufitu. Już mi brakowało energii. Podjąłem decyzję o odejściu, ale dostałem ciekawą ofertę od prezesa Marcina Gruchały, z propozycją pracy w Arce Gdynia. Po barażach zdecydowałem się, że chcę spróbować. Dyrektor sportowy jest rozliczany z ruchów transferowych. Z którego jest pan najbardziej dumny, który w CV by pan podkreślił wężykiem? - W Górniku Łęczna od 2017 r. byłem jedyną osobą, która zajmowała się kształtowaniem kadry. Było jeszcze dwóch skautów przez pewien czas. Mnóstwo oglądanych meczów, mnóstwo godzin przy WyScoucie, przy InstaScoucie, sam decydowałem o wszystkim. Zapracowałem na zaufanie zarządu, bo wiedzieli, że robię dobrą robotę i że potrafię ściągnąć piłkarza do klubu, którego później jesteśmy w stanie sprzedać. Za ile pan sprzedał najwięcej? - Nie były to wielkie transfery, bo Górnik Łęcza to nie jest klub, który robi takie. Za mojej kadencji dwa razy sprzedaliśmy Bartka Śpiączkę, co uważam za sukces. Ściągnąłem do Ekstraklasy Jasona Lokilo. Sprzedaliśmy Patryka Szysza do Zagłębia Lubin i Przemka Banaszaka do Pachtakora Taszkient. Z niebytu wyciągnąłem Miłosza Kozaka. Trochę tego było. Czy gdyby Górnik Łęczna awansował do Ekstraklasy, to by pan tam został, czy to bez znaczenia? - Nie. Decyzję o odejściu podjąłem w marcu. Górnik Łęczna to klub sponsorowany przez Lubelski Węgiel "Bogdanka", to bardzo duża firma, która jest od dawna z Górnikiem i mam nadzieję, że zawsze tak będzie. Jednak byłem już trochę zmęczony zmianami, które są nieuniknione w spółce skarbu państwa. Ciężko jest pracować i budować długofalowo, jak raz celem jest awans do Ekstraklasy, w następnym roku mówią, że teraz musimy postawić na młodzież. Arka Gdynia miała 98% szans na awans do Ekstraklasy na kilka kolejek przed końcem rozgrywek, a jednak końcówka sezonu była koszmarem dla tego klubu, który wciąż jest w I lidze. Nie boi się pan przychodzić do takiego miejsca? - Nie miałem obaw i nie mam po kilku dniach w klubie. Czuję tu dobre powietrze, widzę ludzi, którzy chcą zrobić coś dużego. Nie udało się awansować w niezwykłych okolicznościach, ale po rozmowach z trenerem Łobodzińskim, już wiem dlaczego tak się stało. Z tymi ludźmi, którzy tutaj są, jestem święcie przekonany, że awansujemy do Ekstraklasy. W pierwszym roku pana pracy? - Tak, chcę to zrobić w pierwszym roku. Na pewno chcemy kręgosłup zespołu zostawić. To są dobrzy piłkarze, którzy na dwa kolejki przed końcem ligi byli w Ekstraklasie. Musimy ten zespół trochę odświeżyć przez poszerzenie składu. Nie możemy sobie pozwolić, z całym szacunkiem dla wychowanków Arki i ich pracy, że na mecz barażowy mamy 7-8 chłopaków z Akademii na ławce. Jak długi kontrakt pan podpisał? - Na dwa lata. W ile transferów celujecie w oknie letnim? - Chcę zbudować ten zespół w taki sposób, że będzie 15-16 mocnych piłkarzy plus 5-7 wychowanków Arki, żebyśmy ich mogli budować i daj Boże, sprzedać. Po rozmowie z trenerem, uważam, że powinniśmy zrobić od czterech do ośmiu transferów. W obronie Arki grał 39-letni Słowak Martin Dobrotka. Takich piłkarzy też będziecie szukać? - Na pewno chcemy wzmocnić linię obrony. Chcemy, żeby konkurencja była w tym zespole dużo większa. Nie może być tak, że Karol Czubak który jest świetnym zawodnikiem, przez 34. kolejki nosił ten zespół na plecach. Musi mieć kogoś, kto w odpowiednim momencie da mu wsparcie. Uważam, że przy dobrym wsparciu i konkurencji Czubak będzie w stanie się dalej rozwijać. A jeśli zostanie sam i będzie wiedział, że i tak będzie grał to będzie problem. Czubak z początku sezonu to inny Czubak niż w końcu sezonu. To jest oczywiste. - On zagrał w sezonie 2023/24 39 meczów dla Arki, prawie wszystkie od deski do deski. Miał prawo być zmęczony, naszą rolą jest mu dać wsparcie. Macie tę kartę przetargową, że wielu piłkarzy jest w stanie grać w Trójmieście za mniejsze pieniądze niż gdzie indziej, bo tu się dobrze mieszka. Jak to się mówi: "happy wife - happy life". - Chcę głośno jedną rzecz powiedzieć, którą mówiłem już prezesowi Marcinowi Gruchale. Nie chcę, jako dyrektor sportowy Arki Gdynia zawodników, którzy przychodzą tu grać w piłkę dlatego, że Gdynia jest fajnym miejscem do mieszkania. Chcę żeby zawodnicy przychodzili do Arki, bo Arka jest dobrym klubem, dobrze poukładanym, ze strukturami, z pionem sportowym i organizacyjnym, w którym wszystko jest w porządku. A Gdynia i Trójmiasto to tylko dodatek do dobrej gry w piłkę nożną. Za miedzą, w Lechii Gdańsk grali tacy piłkarze jak pana rodak Milos Krasić, Sławomir Peszko, Sebastian Mila, Jakub Wawrzyniak, którzy ładnie grali, ale nic nie wygrali, bo było im za ciepło i za dobrze. Nie było ciśnienia, plaża, rodzina zadowolona. - Nie chcę czegoś takiego. Chcę Arki z fajnymi strukturami, która nie będzie działała po omacku. Moje zadanie jest takie, jeżeli chcemy zawodnika na prawą obronę, na okno zimowe mieć listę pięciu chłopaków których chcemy na prawą obronę. Żeby nie było tak, że dzwoni menadżer i mówi: "Słuchaj, Velo, mam zawodnika na prawą obronę, nazywa się Słomiński". Ja powiem: "Tego pana nie ma na mojej liście". Pan chce wybierać, a nie tak żeby ktoś podsuwał. - Nie chcę pracować w taki sposób, że agenci dzwonią, mam tego, tego, tego, bo wtedy się pogubimy. Nie mam do nikogo pretensji, po prostu mówię jak jest teraz. Pan ma pewnie sporo kontaktów w telefonie. - Chcę tu zostać jak najdłużej, ale jak przyjdzie taki moment, że będę odchodził z Arki, chcę żeby w klubie został mój arkusz z zawodnikami, żeby ktoś kto po mnie przyjdzie na tą funkcję, będzie miał ciągłość pracy. Gdy trener Łobodziński powie: szukamy środkowego obrońcy z lewą nogą, to ja powiem: "Trenerze, ten, ten, ten i ten". Do tej pory Arka Gdynia nie miała dyrektora sportowego i leciała siłą rozpędu - Poprzedni właściciel zna się na tym rynku, wie jak on działa, ja nie oceniam nikogo, żeby też było jasne. Moim skromnym zdaniem Kołakowscy nieźle prowadzili ten klub. - Moje zadanie jest takie, żeby strukturę pionu sportowego zbudować na tyle, żebyśmy na wszelkie okoliczności byli przygotowani. Nie może być tak, że Arkę coś zaskoczy, bo jak dzwonią agenci, proponują tego czy tamtego to jest strata czasu. Czyli w jakie rynki będziecie celować? - Każdy kiedyś i gdzieś zaczynał. W niższych ligach też są ciekawi zawodnicy. Nie jest tak, że Arka będzie sprowadzała zawodników za milion, półtora czy dwa miliony euro, bo nas na to nie stać. Ale zróbmy tak, żebyśmy właśnie z tych niższych lig wyciągnęli kogoś i sprzedali za godne pieniądze.