Sporą kontrowersją okazało się nieuznanie bramki Joachima Andersena z pierwszej połowy. Coraz więcej pojawia się głosów, że tak minimalne spalone rujnują szeroko pojęte uczucia do piłki nożnej. Co mógł zrobić arbiter? Duńczyk był na spalonym Reprezentacja Niemiec jako druga zameldowała się w ćwierćfinale Euro 2024, rozgrywanym w ich kraju. "Die Mannschaft" zasłużenie pokonała Danię (2:0), co nie oznacza, że po ostatnim gwizdku zabrakło kontrowersji. Najmocniej dyskutowana jest decyzja Michaela Olivera z początku drugiej połowy, gdy tablica wyników wskazywała jeszcze na bezbramkowy remis. Joachim Andersen strzelił bramkę, ale powtórki wykazały minimalnego spalonego. Mowa dosłownie o kilku centymetrach Angielski sędzia miał rację i nie uznał trafienia. Chwilę później Andersen został antybohaterem, bo po jego zagraniu ręką Niemcy otrzymali rzut karny, dzięki któremu otworzyli wynik. Później na 2:0 trafił jeszcze Jamal Musiala i Skandynawowie pożegnali się z turniejem. Dyskusja nad VAR-em wciąż żywa Wydawać by się mogło, że skoro Oliver podjął słuszną decyzję, nikt nie będzie miał do niego pretensji. Jego wyrok odbił się jednak szerokim echem. Protest po ostatnim gwizdku zgłosił selekcjoner Duńczyków, Kasper Hjulmand. To jednak nie wszystko. W podobnym tonie wypowiedział się dziennikarz Weszło.com, Szymon Janczyk. Nieco mniej delikatny był były reprezentant Anglii, Theo Walcott. "VAR zabił miłość do piłki nożnej!" - twierdzi były skrzydłowy. Obie decyzje arbitra nie znalazły też jednogłośnego odbioru wśród kibiców. Ci na portalu "X" mocno debatowali. Obóz "reguły muszą być przestrzegane" mierzył się z grupą opiewającą "pójście z duchem gry" nie znaleźli konsensusu. Ale chociaż Duńczycy mają pełne prawo czuć rozgoryczenie po sobotnim spotkaniu, nie mogą wiele zarzucić sędziemu. Tym bardziej że ten anulował też dwie bramki strzelone przez Niemców.