Wyobrażając sobie Zbigniewa Bońka ćwiczącego przed lustrem Mazurka Dąbrowskiego emocjom ulegnie zapewne większość kibiców reprezentacji Polski. Nie trudno o empatię wobec 20-latka stającego u progu debiutu w barwach narodowych. Szczególnie w latach siedemdziesiątych, kiedy drużyna Kazimierza Górskiego była jedną z potęg wyznaczających światowe standardy. Przekleństwo polskiej kadry polega jednak na tym, że jej dzieje dzielą się na chlubną przeszłość i raczej zawstydzającą teraźniejszość. Byliśmy oburzeni, gdy Klose i Podolski grali dla Niemiec Nie wiem, co czuł Damien Perquis przed niedawnym sparingiem z Niemcami. Hymnu przed lustrem ćwiczyć raczej nie mógł, bo nie mówi po polsku. Wydaje mi się jednak krzywdzące podejrzewanie go o to, że koszulkę z Orłem założył wyłącznie dla materialnych korzyści. Piłkarz zarabia w klubie, reprezentacja jest tylko dodatkiem, oczywiście można mówić o promocji, ale przede wszystkim wtedy, gdy drużyna odnosi sukcesy. A nasza kadra dopiero ma okazję je odnieść na Euro 2012. Smuda daje więc Perquisowi szansę, którą może on wykorzystać, lub zaprzepaścić. W żadnym razie nie mam zamiaru stawać w obronie Smudy i jego powołań dla graczy urodzonych i wychowanych za granicą. Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że w odróżnieniu od Bońka, przez drużynę narodową przewinęło się wielu Polaków z krwi i kości, dla których hymn, barwy nie miały aż tak symbolicznego znaczenia. Piłkarze Legii z lat 90. opowiadali o swoim koledze, uważanym za wybitnego pomocnika, który w reprezentacji grać nie chciał uznając, że PZPN płaci mało, podczas, gdy on tylko naraża się na kontuzje. Pomocnik ten zagrał dla Polski 14 razy, 14 razy wysłuchał hymnu, by potem przez 90 minut zajmować się dbaniem o swoje nogi. Oficjalnie zrezygnować z zaszczytu reprezentowania Polski nie miał odwagi, bo to by pociągnęło za sobą kary i gniew kibiców. Lepiej mieć w kadrze kogoś takiego, czy Perquisa? Jeszcze niedawno, gdy w reprezentacji Niemiec pojawił się urodzony w Polsce Mirosław Klose, a potem Lukas Podolski byliśmy oburzeni, że zapyziały PZPN ich przegapił nie potrafiąc zadbać o interes naszej kadry. Dziś wściekamy się na Smudę, kiedy bierze do drużyny kogo popadnie, nie stosując żadnych kryteriów pozasportowych. To, co robi obecny selekcjoner wydaje się kuriozalne, tak samo jednak jak twierdzenie, że lepiej by kadra przegrywała z Polakami, niż stała obcymi. Lato zamiast szukać swych następców, debatuje o sparingu w Korei Dla mnie zachowanie Smudy jest bardziej lub mniej udaną próbą poradzenia sobie z biedą polskiej piłki, upadkiem nie tylko wartości, ale przede wszystkim myśli trenerskiej i systemu szkolenia młodzieży. Obrazek 20-letniego Bońka stojącego przed lustrem i ćwiczącego hymn przed debiutem w drużynie narodowej jest pociągający i romantyczny. Ale potem nastąpiło 80 meczów, które dały kibicom masę wzruszeń włącznie z tymi największymi na mundialu w Hiszpanii prawie 30 lat temu. Z polskimi piłkarzami łatwo było wtedy identyfikować się ich kibicom, tamtą drużynę podziwiał cały świat. Do dziś przypomina mi się felieton w madryckim dzienniku "Marca", w którym autor prosił, by nie kazano mu się zachwycać gwiazdami Realu Figo i Zidanem, bo on jest wychowany na Cruyffie, Beckenbauerze i Grzegorzu Lacie. Dziś Lato jest prezesem PZPN, ale zamiast myśleć jak sprawić, by na naszych boiskach pojawił się choć jeden piłkarz godny nosić buty za królem strzelców mundialu w RFN, zajmuje się całkiem czym innym. Debatując na przykład, jak to świetnie, że drużyna Smudy leci na sparing do Korei, a potem gra z Białorusią w Niemczech. Futbol bywa kuriozalny nie tylko nad Wisłą, w ostatnich dwóch miesiącach najlepszy piłkarz świata Leo Messi latał na wątpliwej wartości szkoleniowej sparingi do USA, Kostaryki, Indii i Bangladeszu, by prezesowi argentyńskiej federacji zgadzał się bilans w kasie. Od 20 lat wywijamy szabelką, a świat dawno nam odjechał Za to selekcjoner reprezentacji Turcji powołał właśnie na mecze eliminacji Euro 2012 aż dziewięciu piłkarzy urodzonych i wychowanych poza Turcją. Nie uważam tego za wzór, ale debata o prawdziwych Polakach i "farbowanych lisach" wydaje mi się jeszcze jednym przejawem frustracji nas wszystkich. Od 20 lat debatujemy, kłócimy się, wywijamy szabelką w sprawach mniejszej, lub większej wagi stojąc w miejscu. W tym czasie piłkarski świat odjechał nam na inną planetę. Nie jestem przekonany, czy działacze, trenerzy, menedżerowie i piłkarze we Francji, Hiszpanii, Holandii, Niemczech, a nawet Czechach przewyższają naszych pod względem moralności, uczciwości i dobrych chęci. Gołym okiem widać jednak, że są skuteczniejsi, wiedzą jak robić wielki futbol i zarabiać na zwycięstwach. My zazwyczaj przegrywany odnajdując masochistyczne upodobanie w debatach o dumie narodowej i godności reprezentanta. Wielkie słowa są dla nas substytutem wielkich triumfów. Czytaj blog Darka Wołowskiego i dyskutuj na nim z autorem