18 mln ludzi - tyle wynosi od niedawna rekord oglądalności telewizyjnej w Polsce. Aby osiągnąć podobny wynik, mistrzowie świata z Hiszpanii musieli awansować do finału Euro 2012, bijąc w dramatycznej serii rzutów karnych sąsiadów z Portugalii, prowadzonych przez gwiazdę Realu Madryt, Cristiano Ronaldo. Iker Casillas i jego koledzy także poprawili najlepszy wynik oglądalności w swoim kraju, tyle że Hiszpania ma aż o 9 mln mieszkańców więcej od Polski. Nie, nie będzie to tekst o telewizji. Raczej o piłkarskiej euforii wywołanej w Polsce przez Euro 2012. Dzień meczu z Czechami, czyli sobota 16 czerwca 2012 roku, pozostanie na zawsze nie tylko w telewizyjnych statystykach, ale w zbiorowej pamięci Polaków. Nigdy wcześniej, aż tylu ludzi nie ściskało kciuków za drużynę z Białym Orłem na piersi. O takim wsparciu nie marzyli nawet Górski z Piechniczkiem! Pozostaje sprawą do dyskusji, czy zespół Franciszka Smudy na to zasłużył? Być może jednak tak - po remisie z Rosjanami tłumy rodaków wpadły w futbolową gorączkę. To był pojedynek dający realną nadzieję na największy sukces polskiej piłki od mundialu w 1982 roku. Smuda i jego piłkarze mieli wsparcie, o jakim nie mogła marzyć ani bezdyskusyjnie silniejsza od nich drużyna Antoniego Piechniczka, ani nawet ta Kazimierza Górskiego, do dziś największa duma naszej piłki. Żaden mecz reprezentacji Polski nie był tak znaczący dla całej Europy. Większość ludzi na kontynencie życzyło zwycięstwa drużynie Smudy, choćby po to, by gigantyczny entuzjazm gospodarzy mistrzostw potrwał jak najdłużej. Tymczasem jeszcze przed przyjazdem do Polski bramkarz Petr Czech opowiadał, że jego drużyna patrzy na Euro 2012 jak na bonus za ciężką pracę, bo już sam awans uznano w Czechach za sukces. Za zwycięstwo zespołu Smudy kciuki trzymali niemal wszyscy, z działaczami UEFA na czele. Całe szczęście, że czasy ciągnięcia za uszy gospodarzy turnieju już minęły. Z pewnością nikt z kibiców w Polsce nie chciał przeżyć podobnej kompromitacji jak Koreańczycy na mundialu w 2002 roku. Wspominam o tym wyłącznie dlatego, by uzmysłowić nam wszystkim, że ten mecz, tak istotny dla Polaków, dla Czechów miał niemal drugorzędne znaczenie. Dodatkowa przykrość z ust kapitana I właśnie dlatego, ze względu na zaprzepaszczoną tak niepowtarzalną szansę można uznać tę porażkę za najgłupszą w całej historii polskiej piłki. Dodatkową przykrość sprawił kapitan Kuba Błaszczykowski, rozdzierając publicznie szaty w sprawie biletów dla rodziny. Tego wieczoru było znacznie więcej powodów do żalu i frustracji. Lech Wałęsa wyznał, że marzył o ćwierćfinale Polska - Niemcy w Gdańsku. Gdyby drużyna Smudy pokonała Czechów, zafundowałaby sobie miejsce w historii polskiej piłki, a milionom rodaków co najmniej sześć dodatkowych dni nieustającej fiesty. Co działoby się w tym czasie w naszych mediach? Entuzjazm nie wygasłby pewnie nawet po prawdopodobnej porażce z drużyną Joachima Loewa. Żadne pokolenie polskich piłkarzy nie zaprzepaściło aż tyle w ciągu 90 minut. Zło zaatakowało piłkę przez dziury w murze berlińskim Zostawmy jednak podsumowania i rozliczenia. Spójrzmy w przyszłość. Obawiam się, że "dzięki" PZPN przeżyjemy jeszcze wiele porażek, mniej lub bardziej absurdalnych. Związek szuka nowego trenera dla drużyny pozostawionej przez Smudę według sobie tylko właściwych kryteriów. Nie chodzi o to, by znaleźć najlepszego z dostępnych fachowców, ale po prostu swojego człowieka, żeby jak "pazerny" Leo Beenhakker nie okradał polskiego futbolu. Działacze PZPN są jak skamielina rodem z PRL, obsesyjnie wierząc, że zło polskiej piłki urodziło się gdzieś za granicą, i podstępem przeniknęło do nas przez dziury w murze berlińskim. Nie jestem a priori za trenerem z zagranicy, ale przeciwko ksenofobii i nacjonalizmowi PZPN. Jeśli Związek nie chce najlepszego dostępnego fachowca, ale znajomego i wygodnego, to znaczy, że interesuje go dobro własne, a nie drużyny narodowej. Podziwiał ich cały świat, a teraz plotą androny Tragizm sytuacji oddają dwie persony, które w ostatnim czasie stały się symbolem środowiska futbolowego. Grzegorz Lato (prezes) i Jan Tomaszewski (naczelny krytyk), jako byli piłkarze światowej klasy, mieli nieograniczony kredyt u kibiców. Każdy z nich wybrał inną drogę działalności piłkarskiej, starając się dowieść, że z tym drugim nie łączy go już dziś absolutnie nic. Nie zauważyli, kiedy stali się intelektualnymi bliźniakami, bijąc rekordy świata w wyplataniu andronów. Ktokolwiek weźmie się za zmiany w polskiej piłce, zostanie obrzucony błotem. W dodatku odbije się od ściany wzniesionej przez FIFA i UEFA, ślepo wspierających PZPN. Trzy wojny przetrwał piłkarski Związek w Polsce i jest w zupełnie nienaruszonej formie. Za szkolenie wciąż odpowiadają Antoni Piechniczek z Jerzym Engelem, których rola sprowadza się do tego, by zastąpić Smudę kolejnym zdolnym, ligowym trenerem. Polska myśl szkoleniowa nie wymyśliła niczego od 30 lat, ale trwa w dumnym przeświadczeniu o swojej nieomylności. Dariusz Wołowski Jak spisaliśmy się na Euro? Dyskutuj na forum