Squadra Azzurra czyli włoska reprezentacja piłkarska jako ostatnia opuściła Polskę. I wbrew pozorom pożegnalna konferencja prasowa trenera Cesare Prandellego oraz prezesa Włoskiej Federacji - Giancarlo Abete nie toczyła się w atmosferze żalu i krytyki po przegranym finale (0-4 z Hiszpanią), ale wręcz odwrotnie: zaczęło się od aplauzu dziennikarzy dla trenera Prandellego, a następnie wspólnych rozważań o przyszłości włoskiego calcio. To niewyobrażalne w polskich warunkach, by selekcjoner był traktowany w ten sposób po wysokiej porażce. Przyznam szczerze, że bardzo chętnie przyłączyłem się do spontanicznych oklasków dla włoskiego "komisarza technicznego" (il commissario tecnico to zwyczajowe włoskie określenie trenera kadry narodowej), a z jeszcze większym zainteresowaniem śledziłem wspólne rozważania żurnalistów (także tych, którzy dopiero co napisali krytyczne komentarze po przegranej w kijowskim finale) z ich trenerem. Warto powtórzyć: już nikt nie wracał do fiaska w meczu z Hiszpanią, ale w sposób poważny poruszono kwestie, które można syntetycznie określić: quo vadis włoska piłko? I oto okazuje się, że dla Prandellego najważniejszym obecnie problemem jest konieczność wprowadzenia zmian w całym systemie włoskiego futbolu. Przy czym, podkreślił trener włoskiej kadry: "Możemy być dumni z naszej drużyny. Jesteśmy usatysfakcjonowani, gdyż przekroczyliśmy czystą sferę sportową, a także zaproponowaliśmy grę, która mogła się podobać. Podarowaliśmy Włochom marzenie, startując przecież bez wielkich wobec nas oczekiwań". Organizacyjnie odstają od Niemców i Hiszpanów Z tej wspólnej dyskusji - dziennikarzy, trenera i szefa włoskiej federacji - można było wyciągnąć jednoznaczne wnioski: choć Włosi osiągnęli finał mistrzostw Europy, to struktury organizacyjne w Italii, zarówno, gdy porównuje się je do rywala z półfinału (Niemiec), jak i zwłaszcza tych, którzy ich bezapelacyjnie pokonali w finale, czyli Hiszpanów, są bez porównania słabsze. Największym problemem Włochów jest brak realnej współpracy z największymi klubami, a przecież to właśnie, grający wspólnie dla Hiszpanii piłkarze Barcelony i Realu Madryt, dali dominację w Europie i na świecie dla "Furia Roja". Co więcej, hiszpański system jest wzorcem nie tylko organizacyjnym, ale także punktem odniesienia dla szkolenia młodych sportowców. I choć we Włoszech, na przykład w porównaniu z Polską, owo szkolenie mogłoby wydawać się niedościgłym ideałem, to sami Włosi spoglądają z zazdrością na Hiszpanię i na ów sposób działania, zgodnie z którym gra piłkarzy na wszystkich szczeblach podporządkowana jest wcześniej przyjętemu, i potwierdzonemu w praktyce, jednolitemu systemowi treningów oraz gry w piłkę nożną. A tymczasem, także we Włoszech tamtejsza Federacja oraz Lega Calcio (odpowiednik naszej Ekstraklasy S.A.) nie mogą dogadać się co do podstawowych kwestii związanych z kalendarzem gier. - Nasz najbliższy mecz - mówi Prandelli - czyli towarzyskie spotkanie z Anglią, będziemy grać 15 sierpnia; cóż z tego skoro zaledwie kilka dni wcześniej rozegrany zostanie, w Pekinie, mecz Superpucharu Włoch. Uczmy się od lepszych Nie wystarczy powiedzieć: "skąd my to znamy?"; warto natomiast uczyć się od lepszych. I choć wiedzą o tym dobrze Włosi, to szkoda, że tej świadomości brakuje ciągle w Polsce, i to nie tylko w kontekście wyników sportowych polskiej reprezentacji czy też działalności PZPN. Otóż choć organizacja Mistrzostw Europy 2012, zwłaszcza jej polskiej części, okazała się niewątpliwym sukcesem, to jednak nie wszystkie okazje i możliwości dotyczące zwłaszcza kwestii promocyjnych zostały wykorzystane w sposób właściwy. Konkretnie sprawa dotyczy wice-mistrzów Europy, czyli włoskiej reprezentacji (oraz towarzyszącej jej ekipie mediów) i miasta Krakowa. Od razu bowiem należy wyjaśnić, z całym szacunkiem dla Wieliczki, iż Włosi od początku swój pobyt na Euro 2012 określali jako "Operazione Cracovia", polegająca na tym, iż zawodnicy mieli mieć spokojne miejsce pobytowe (właśnie Hotel "Turówka" w Wieliczce), treningi na stadionie Cracovii oraz "centrum operacyjne" (a zarazem centrum medialne) w tzw. Casa Azzurri, umieszczonej niedaleko stadionu treningowego, w klubie studenckim "Rotunda". Włosi funkcjonowali w ten sposób w Krakowie przez prawie cały miesiąc rozgrywek Euro 2012. Kraków znowu zmarnował szansę Szkoda jedynie, że tej okazji - jaką była Casa Azzurri - niemal zupełnie nie wykorzystały władze "grodu Kraka". Co ciekawe, urzędnicy krakowskiego magistratu prezentują obecnie wyjątkowo wysokie samozadowolenie z wykonanej przez siebie pracy promocyjnej, uważając wręcz, że "piąte miasto" Euro może liczyć na tzw. "efekt barceloński". Trudno to oczywiście w tej chwili ocenić - zwłaszcza w przypadku Holendrów i Anglików - ale jedno jest pewne: okazji, jaką była obecność Włochów w Krakowie, nie udało się sensownie wykorzystać. Zarzut ten dotyczy zwłaszcza przedstawicieli mediów, którym nikt nie zaproponował realnej oferty informacyjnej na temat Krakowa, nikt też wcześniej nie wynegocjował z Włochami wspólnych działań promocyjnych, gdyż aby to uczynić konieczna jest znajomość włoskiej mentalności, a także języka włoskiego. Można tu zresztą podać konkretny przykład: otóż w Casa Azzurri odbywały się koncerty muzyczne, stale obecna była włoskie sieci telewizyjne (z RAI na czele) oraz ekipy najważniejszych tytułów prasowych. Jednakże cała ich działalność odnosiła się do Włochów i była kierowana do Włoch. Dziennikarze z Półwyspu Apenińskiego byli skądinąd zainteresowani Krakowem, ale poznawali miasto samodzielnie, bez rzeczywistej pomocy i zainteresowania ze strony miejskich "urzędników od promocji". Charakterystyczne było to, że gdy trener Prandelli udał się na swoją pierwszą pielgrzymkę pomeczową, do Klasztoru Kamedułów, to włoscy dziennikarze musieli dowiadywać się o historii tego miejsca od swoich polskich znajomych i współpracowników, a wszystko z prostego powodu: poważnej, profesjonalnie przygotowanej informacji o Królewskim Mieście Krakowie po prostu w Casa Azzurri nie było. W tym kontekście wręcz niezbyt elegancko brzmią słowa pani wiceprezydent Magdaleny Sroki o "reklamie Krakowa jako miejsca turystyki pielgrzymkowej, którą zafundował nam trener włoskiej reprezentacji". Być może ten brak elegancji, a zwłaszcza szacunku dla osobistych przeżyć religijnych trenera "Squadra Azzurra", wziął się stąd, iż dla ważnej osobistości krakowskiego magistratu, wszelkie działania przekładają się jedynie na "promocję" i "reklamę", dowodząc zarazem braku znajomości tematu w odniesieniu i do osobowości Prandellego, jak i do rzeczywistej możliwości wykorzystania pobytu Włochów w Krakowie. W efekcie pozostała jedynie Wieliczka, której władzom należy oddać szacunek za próbę chociażby zdyskontowania obecności zawodników Italii na terenie podkrakowskiej miejscowości, ale - rzecz jasna - i w tym przypadku o żadnym profesjonalnych międzynarodowych działaniach public relations mowy być nie mogło. Tym większy wstyd dla Krakowa. Dobrze chociaż, że i w dawnej stolicy Polski - tak w innych miastach naszego kraju - na wysokości zadania stanęli zwykli obywatele, którzy stali się rzeczywistymi ambasadorami i zwycięzcami Euro! I przyznali to także, w krótkiej rozmowie z niżej podpisanym jeszcze przed opuszczeniem Casa Azzurri, wspomniani na wstępie trener Prandelli i prezes Abete. Stefan Bielański Korespondent z Polski "La Gazzetta dello Sport" Autor kieruje centrum naukowo-badawczym “Mediterraneum" przy Instytucie Politologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.