Batalia w Lipsku z NRD obrosła legendą. Dwa gole w meczu, który dał drużynie Antoniego Piechniczka awans na mundial w 1982 roku, były zawsze największą dumą Włodzimierza Smolarka. Ale takich życiowych spotkań było kilka. Na przykład te już na hiszpańskich mistrzostwach. Drużyna zaczęła mundial od dwóch bezbramkowych remisów z Włochami i Kamerunem. Trzeci, w starciu z Peru, oznaczałby pożegnanie z turniejem. 22 czerwca w La Corunii po 235 minutach bez gola, polską niemoc przełamał Smolarek. Potem było już z górki po medal. To właśnie tego medalu w mistrzostwach świata najbardziej zazdrościł ojcu Ebi Smolarek. Sam zdobył dla kadry więcej bramek (20), a jednak na wielkim turnieju ani jednej. Syn nigdy nie pozwalał sobie na porównania z ojcem, swoim przewodnikiem i piłkarskim ideałem. Mistrzostw w Hiszpanii pamiętać nie mógł, miał wtedy półtora roku. Taniec ojca przy chorągiewce w meczu z ZSRR zna tylko z filmów i opowieści. 4 lipca 1982 roku do awansu do półfinału Polakom starczał remis 0-0. W końcówce Smolarek wziął piłkę do narożnika boiska i bardzo długo walczył o upływ czasu osaczony przez kilku graczy radzieckich. To była scena historyczna. Ale Ebi pamięta swojego ojca w biało-czerwonej koszulce. Włodzimierz Smolarek miał 35 lat, gdy Andrzej Strejlau podołał go na mecz z Holandią w Rotterdamie w eliminacjach mundialu w USA. 10 października 1992 roku syn miał już ponad 11 lat, gdy ojciec grał swój ostatni mecz w barwach narodowych. Wyszedł na boisko w końcówce, jako mistrz walki z czasem. Strejlau chciał utrzymać wynik 2-2, tymczasem Smolarek omal nie zdobył zwycięskiej bramki. A była to wielki rywal z Frankiem Rijkaardem i Marco van Bastenem. Na sukcesach w kadrze się nie skończyło. Włodzimierz Smolarek był symbolem charakteru Widzewa, który zaprowadził polski na europejski szczyt. Siłę łokci Smolarka poznał zawodowy, włoski zabijaka Claudio Gentile z Juventusu, moc ścięgien, charakteru, a także sportowej klasy gwiazdy Manchesteru United, czy Liverpoolu. 16 marca 1983 roku, w ćwierćfinale Pucharu Europy na Anfield Road fani "The Reds" przyszli oglądać tornado, które zmiecie Polaków z boiska. Zobaczyli jednak bramki Tłokińskiego i Smolarka. Przeżyli gorycz pożegnania z rozgrywkami, ale skromnemu zespołowi z Łodzi zgotowali owację na stojąco. Smolarek był graczem, którego nie da się wyrzucić z pamięci. Pozostałaby po nim wielka, bolesna wyrwa. Aż do 2002 roku był ostatnim polskim piłkarzem, który zdobył gola w finałach mistrzostw świata. Przy czym miał w sobie coś, co zniewalało kibiców. Niewiarygodną siłę wewnętrzną, ambicję, walka była jego żywiołem. Zbigniew Boniek wspominał kiedyś sytuację, w której Smolarek padł na ziemię podcięty przez przeciwnika. Rywal skruszony podbiegł sprawdzić, czy nic się nie stało. Boniek dostrzegł, że kolega się rusza. Potem w charakterystyczny dla siebie sposób siada na swoich łydkach i głęboko oddycha. "Oj stary, ten facet za chwilę wstanie, a wtedy to ja gorąco współczuję tobie". Dla Bońka Smolarek był fizjologicznym fenomenem. Podobno nawet we śnie truchtał. Zdawał się być człowiekiem z żelaza, poza boiskiem spokojnym, małomównym, unikającym konfliktów. Na placu gry zmieniał się w Pana Hyde'a, który sił i zawziętości miał tyle, że starczało za całą drużynę. Tak jak on uczył futbolu Ebiego, tak jego uczył ojciec Ryszard, piłkarz Włókniarza Aleksandrów Łódzki. Trenowali slalomy z piłką między drzewami w lesie, albo grali w mieszkaniu na bramki ustawione z krzeseł. Na talencie Włodzimierza poznał się Widzew, a także Legia, która zabrała go do wojska. W stolicy zostać jednak nie chciał. Wrócił do klubu, w którym miał przeżyć wielkie lata. I przeżył. Gdziekolwiek się potem pojawił, czy w Bundeslidze, czy w lidze holenderskiej, wszędzie budził najwyższy podziw. Kiedy w 1992 roku po spotkaniu w Rotterdamie pytaliśmy piłkarzy holenderskich, czy Strejlau ich trochę nie ubawił wpuszczając do gry 35-letniego faceta, odpowiadali, że nie znają piłkarza w swoim kraju, który odważyłby się nie doceniać Smolarka.