Właśnie teraz, gdy Franciszek Smuda ogłasza, że selekcja na Euro 2012 jest już właściwie zakończona, postawa kilku jego graczy budzi fundamentalne wątpliwości. Reprezentanci Polski dostali od Włochów lekcję futbolu, tylko czy są tego świadomi? Pamiętacie jeszcze pierwszy mecz w kadrze Ludovica Obraniaka? Dwie bramki w 45 minut sparingu z Grecją w 2009 roku dawały nadzieję, że drużyna dostaje pomocnika zdolnego z czasem brać odpowiedzialność za jej losy. Jeszcze mocniej niż Leo Beenhakker, który pozwolił Obraniakowi zadebiutować, uwierzył w to Franciszek Smuda. Pozycja gracza Lille jest u niego niepodważalna, mimo iż jego forma z każdym meczem budzi większe wątpliwości. Obraniak nie kieruje drużyną, nie kreuje sytuacji pod bramką, nie potrafi wykonać stałego fragmentu gry, a jeszcze popełnia straty pod własnym polem karnym kończące się nieszczęściem, tak jak wczoraj. Nie, nie mam zamiaru wynosić gracza Lille do roli kozła ofiarnego. Winę za stratę pierwszego gola dzieli z Wojciechem Szczęsnym, który jak widać też nie zawsze będzie miał "dzień konia" jak w pojedynku z Niemcami. Nie jest też wyłącznie winą Obraniaka, że ta delikatna konstrukcja, jaką jest psychika drużyny Smudy, po golu Mario Balotellego totalnie się rozsypała. Gdyby Polacy mieli jednak dość doświadczenia, zdawaliby sobie sprawę, że ich wyższość w pierwszych trzydziestu minutach jest pozorna. "Przewaga optyczna" w pojedynku akurat z tym rywalem, niewiele znaczy, Włosi to nie Hiszpanie, nie potrzebują mieć piłki przy nodze nieustannie. Mają swój styl, swoją klasę będącą sumą techniki, siły, polotu, ale może ponad wszystko determinacji, dojrzałości i wyrachowania. Czy my możemy to samo powiedzieć o polskiej drużynie? Oczywiście nie trzeba było meczu we Wrocławiu, by się dowiedzieć, że futbol polski i włoski to światy odległe od siebie. Chodziło jednak o to, by gracze Franciszka Smudy pochodzący z niższej futbolowej kultury, czegoś się od tej wyższej nauczyli. Tymczasem w dniu niepodległości wykonali półgodzinny kawaleryjski szturm z szabelką na czołg, który załamał się po pierwszym wystrzale z jego lufy. Trudno wyobrazić sobie sukces na Euro 2012 z drużyną nieposiadającą minimum odporności, dojrzałości i przebiegłości. Piłkarze Smudy grają "na hura", wkładają w grę determinację, starania, wolę walki, chwilami to się wszystko układa w logiczną całość, ale nie widać stabilności i przekonania, że liczba naszych atutów wystarczy, by przetrwać także krytyczne momenty. Inny piłkarz Smudy, którego forma jest bardzo wątpliwa to Sławomir Peszko. Kiedy wyjeżdżał z Lecha wyglądał na skrzydłowego europejskiego formatu, na którego selekcjoner powinien stawiać bez dyskusji. Dziś wciąż szybko przebiera nogami, ale zachowuje się tak, jakby przebiegnięty dystans miał być jedynym uzasadnieniem czasu spędzonego przez niego na boisku. W meczu z Niemcami zagrał rolę jeźdźca bez głowy, wczoraj nie zrobił nic, by się od niej uwolnić. Każdy jego strzał wydaje się na alibi, a nie z przekonaniem, że piłka trafi między słupki. Tymczasem wszyscy piłkarze tej kadry, zwłaszcza ofensywni muszą sobie zdać sprawę, że odpowiedzialności za zdobywanie goli nie może wziąć na siebie wyłącznie Robert Lewandowski. Tak jak wszyscy defensywni mieć głębokie przekonanie, iż z punktu widzenia drużyny nie ma znaczenia, kogo obwini się za stratę bramki. Arkadiusz Głowacki z Damien Perquisem muszą znaleźć wspólny język za wszelką cenę, a lewy obrońca Jakub Wawrzyniak zdążać z asekuracją, zamiast radośnie biegać do przodu po to, by udowodnić, że rozumie wymogi nowoczesności. Na wynik 0-2 z Włochami zapracowali wszyscy. Gdyby taka nierozsądna gra powtórzyła się w finałach mistrzostw Europy, znaczyłoby to, że gracze Smudy uczą się karygodnie wolno. Drużyna nie ma gwiazd, pracować muszą wszyscy i wszyscy decydować o jej losach: przy każdym kontakcie z piłką. Wszelkie niechlujstwo i przejawy nonszalancji Smuda powinien tępić bez litości. Dopuszczalny jest tylko najwyższy stopień koncentracji, a piłkarze reprezentacji Polski odwykli od niego nie grając już dwa lata meczu o punkty. Byłoby jednak szczytem absurdu pogrzebać szanse na historyczny wynik przez kilka byle jakich kopnięć piłki (takich jak to Obraniaka w meczu z Włochami). Znacznie łatwiej uniknąć błędów, niż potem naprawiać ich skutki. Bez spełnienia tych wszystkich warunków sukces reprezentacji Polski na Euro 2012 nie wyjdzie poza sferę zbiorowej halucynacji. Dyskutuj z Darkiem Wołowskim na jego blogu